wtorek, 30 września 2008

Obiecane zdjęcia

jeszcze przed siodłaniem:
przed siodłaniem
przed siodłaniem2
Z siodłem:
z siodlem2
z siodlem
Dopinanie popręgu (jak widać niezbyt ma szczęśliwą minę):
popręg
Tu już lepsza mina:
popręg2
PS: jestem w kasku, bo myślałam, że będe wsiadać, ale fochy i nie akceptacja popręgu sprawiła, że szybko kask zdjęłam ;)

poniedziałek, 29 września 2008

Siodłanie i chęć wyrwania się

Wczoraj wzięłyśmy konie z pastwiska po czym poszłam z Kasią na ujeżdżalnie, żeby pomóc jej przy wsiadaniu. Wiedźmin został na ten czas w boksie i byłam z niego dumna - stał grzecznie w boksie. Pierwszy raz nie walił w drzwi boksu przednią nogą ani nic, a jak przyszłam to jadł sianko. Weszłam do boksu a tu przywitała mnie mina: "o jesteś jak fajnie, teraz mnie zabierzesz, prawda?". Tak więc wzięłam go, wyprowadziłam ze stajni i poszliśmy na trawkę za stajnią. Trochę go popasłam z przerwami na oderwanie od trawy i poproszenie o coś (tak apropo chody boczne z prawej strony wychodzą mu dużo lepiej, a z lewej cały czas zdarza mu się, że coś mu się miesza, ale jest coraz lepiej). Następnie stwierdziłam z Kasią (która była z Rudą na trawie razem z nami), że zobaczymy jak z siodłaniem Wieśka (Wiedźmina). Wzięłyśmy podkładkę pod siodło i pożyczyłam siodło Rudej. Wieśkowi na początku to nie przeszkadzało. Pokazałam mu to siodło, zarzuciłam na niego, a on dopiero po chwili zaskoczył, że to siodło na nim leży. Zrobił minę: "o nieee!! A ja już myślałem, że wy jesteście inni niż wszyscy ludzie!" Po chwili przy dopinaniu popręgu okazało się, że Wiedźmin tego nie akceptuje (taa, a podobno był wstępnie zajeżdżony). Tak więc ćwiczenia: podpinamy popręg, jak Wiesiek staje, odpuszczamy. W końcu stwierdziłam, że z liną będzie wygodniej, więc zdjęłam siodło, już idę po Brysiową line, która leżała w trawie kawałek dalej i patrze a tu Wiesiek w szczura mi się zmienił i coś mu uszy wcięło. Stwierdziłam: "o nie! do Pani nie będziesz tulił uszu!" i cofanie, odstawianie zadu, nawet przodu, takie żeby się postarał i jak uszy szły do przodu to przerywałam. Zadziałało, odechciało mu się wściekać. Jednak stwierdziłam, ze to wstępne zajeżdżenie naprawdę musiało mu się nie podobać, jeśli wkurzył się aż tak przy sprawach siodłowych. A tak jak zdarzało mu się różne rzeczy robić tak w takim stopniu położonych uszu u niego nigdy nie widziałam. Skończył z tuleniem uszu to poszliśmy po linę po drodze kłusując, stając i cofając się sprawdzając cały czas czy uszy są na miejscu. Wzięłam line i zaczęłam robić ćwiczenia ze ściskaniem go. Skończyłam na tym, że dał się ścisnąć dwa razy pod rząd i się nie ruszył. Później jeszcze trochę pasienia i stwierdziłam, ze przypomnimy sobie okrążanie. Wzięłam się za zwiększenie ilości do kółka i trochę, bo po kółku zawsze się zatrzymywał. Na koniec przeszedł całe kółko, nie zatrzymał się, przeszedł jeszcze kawałek i go przywołałam. Później znów w nagrodę trochę pasienia. Po czym oderwałam go od trawy chcąc jeszcze raz przećwiczyć okrążanie. Zdarzyłam go cofnąć i zaczęły obok schodzić konie. Zwykle gdy schodziły konie był z Rudą, ale była jedna różnica i chyba to go nakręciło - zwykle jadł, a teraz był "oderwany" od trawy i lepiej widział i się skupiał na tym, że konie schodzą na kolacje. Na Rudą przestał zwracać uwagę, włączyła mu się myśl: wyrwać się, więc zaczęłam go cofać i odstawiać zad (standardowy zestaw na odlatującego Wieśka) wszystko ładnie działało, po chwili zaczął oglądać się i nie skupiał się na mnie, więc mu przypomniałam: "hej! jestem tu, skup się na mnie". W pewnym momencie myśl wyrwać się się zwiększyła, ale mu się nie udało. Pilnowałam, żeby chłopak był cały czas paszczą do mnie, a fala go skutecznie wryła w ziemie. Po chwili uspokoił się, był pod pełną kontrola, więc idziemy spokojnie do stajni, ale takim tempem jak ja chcę. Zatrzymałam się - grzecznie zatrzymał się ze mną, sprawdzenie czy cofa się równie chętnie jak idzie od przodu - jest ok. Kilka razy po drodze taki test i po chwili opuścił jeszcze swoją szlachetną (ostatnio kowal pomylił go z Brytanią i wymigiwał się, że Wiesiek ma szlachetną główkę ;)), huculską główkę i ze spokojem weszliśmy do stajni. Czyli ogólnie misja udana. ;)
Teraz ogólne przemyślenia: co do siodłania - mam nadzieję, że ten próg "nie lubię tego" jest niezbyt wysoki, bo na razie jak patrze na niego z dołu to wydaje mi się potwornie wysoki, ale nic..zobaczymy. Wiem, że to ich zajeżdżanie wstępne niby "naturalne" było zdecydowanie dla niego nie miłe, więc mam teraz kolejne wyzwanie przed sobą. A obawiam się, że przekonanie Wieśka do czegoś proste nie będzie.
Co do wyrywania się: mam wrażenie, że w tej chwili mogłabym nawet opanować Wieśka na pastwisku w momencie kiedy konie by schodziły, mogłoby to proste nie być, ale chyba następnym razem jak Kasia zostanie z Rudą to ja też zostanę. Jestem bardzo ciekawa czy dam sobie rade nawet w takim momencie. Jest jeden plus, najgorsze co Wiesiek może zrobić to właśnie wyrwać się. Nie odważył by się w tej chwili zrobić niczego innego. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy zdobyłam u niego sporo szacunku. W każdym razie trzeba myśleć pozytywnie.

No i jestem ciekawa czy przez rok się wyrobimy i damy rade pojechać jesienią na kurs L2 u Danka z Wiedźminem i Campina. W każdym razie do roboty trzeba się wziąć, ale nic na siłę - nie uda się to trudno.

Wkrótce obiecuję wkleić zdjęcia z wczoraj. ;)

Historia

Właśnie rok temu przywiozłyśmy Wiedźmina do Gdańska. Na początku przyjemnie nie było. Przy jeżu potwornie napierał na nacisk, przy drivingu potwornie właził w presje. Jak nauczył się tego było chwilowo lepiej. Właśnie chwilowo, bo później wymyślił sobie, że na spacerach jak coś mu się nie podobało to było łypnięcie w stronę człowieka i wykop. Pierwszy raz zgłupiałam - przeraził mnie ten jego pomysł. Stwierdziłam: "może tylko raz tak mu się zdarzyło". Drugi raz przejęła go moja siostra. Jednak myślę, że był to brak szacunku do mnie, więc jak trzeci raz zobaczyłam jego kopytka od dołu to odwróciłam go tyłem do kierunku jazdy i musiał się spory kawał cofać podczas gdy inne konie szły normalnie. Na koniec jeszcze około 15 minut musiał stać, nie podchodzić do mnie, nie jeść itd. Miał wtedy żucia co nie miara. Stwierdził, że kopy w stronę człowieka się nie opłacają to spróbuje czego innego - wyrywania się. Była zima, miałam rękawiczki, lina się zmoczyła więc nie miałam szans go wtedy siłowo utrzymać. Podczas jednego spaceru spróbował kopnięcie w stronę człowieka, a jak to nie zadziałało to 3 razy z rzędu się wyrywał. Postanowiłyśmy, że trzeba zaprzestać chodzenia na spacery i pobawić się stacjonarnie. Pomogło. Wyrywanie się tak naprawdę całkowicie zniknęło i długo miałam konia, który wmiare współpracował, można było się z nim naprawdę fajnie bawić. W czerwcu tego roku przeprowadziłyśmy się do innej stajni i wtedy powróciło wyrywanie się. Byłam załamana. Wiedźmin potrafił się wyrwać nawet do kilka razy dziennie. Siłowo nawet największy facet by miał małą szanse go utrzymać, a poza tym to nie o to chodzi. To miał być koń z którym ja pracuje i jestem w stanie go opanować. Dodatkowo przez ten prawie rok szyja zrobiła mu się taka i tak przy wyrywaniu się ciągnął (mimo że miał halter), że się nawet śmiałyśmy, że mógłby na samej głowie ciągnąć bryczkę. Był czas kiedy próbowałyśmy join up - nie działało. W końcu doszłyśmy do wniosku, że trzeba na zamkniętej przestrzeni (lonżowniku) prowokować go do wyrywania się. Były wakacje, wiec może z 3, 4 razy poszłam z nim na lonżownik. Myślę, że to więcej mi dało niż jemu. Nauczyłam się jak go uspokajać bez dodatkowego problemu - wyrywania się. Oprócz tego pracowałam z nim na pastwisku. Któregoś razu uczyłam go chodów bocznych, więc on stwierdził, że wcale mu się nie podoba, że nie może jeść trawy, musi się skupić i  mimo że konie pasły się obok wyrwał się. Wtedy chyba po raz pierwszy się wkurzyłam. Stwierdziłam, że to jest na 100% lewopókulowe i pogoniłam go z tą dyndającą liną (wiedziałam, że sobie krzywdy nie zrobi, bo nauczył się przy wyrywaniu nie nadeptywać sobie na linę, a jak już nadeptywał to zdejmował nogę i biegł dalej). Jak już mu pozwoliłam przyjść to było bez cackania się chody boczne, przestawianie przodu, przy przestawianiu zadu i cofaniu naprawdę staranie się i po tamtej zmianie we mnie zauważyłam, że wyrywanie się powoli zmniejsza się. Do tego Wiedźmin chętniej do mnie przychodził na pastwisko.