poniedziałek, 26 stycznia 2009

Tym razem bardziej PNH'owo ;)

Ciekawie było. Nawet bardzo. W sobotę poszłyśmy na spacerek z trzema paszczakami, bo klaczki chorowały i stały w boksach z tego powodu. Trza było je rozruszać przed wyjściem na pastwisko. Przez większość spacerku był luz. Wszystkie trzy szły sobie spokojnie, z luźnymi główkami. Najlepsze zaczęło się jak doszłyśmy do najlepszego zejścia do jeziorka. Trochę pasienia, ale trochę też męczenia konia. Tak więc proszę Wiedźmina o wejście do wody i nagle ni z tego ni z owego nie mam konia. Mama obok leży bez Brysi, Kasia już biegnie za końmi. Wiesław i jego inteligencja - był tak zaoferowany jeziorem, że jak zobaczył wyskakujący z tyłu za nim zza zakrętu rower to sru i go nie ma. To było błyskawiczne. No właśnie, bo jak Wiesław chciał się ulotnić, bo mu się tak podobało (lewa półkula) lub zaczynał się wkręcać i powoli coraz bardziej się wkręcał (prawa półkula) to byłam w stanie coś zrobić, ale teraz to był błyskawiczny przeskok w prawą półkule. Całe szczęście złapałyśmy konie zanim zdążyły wrócić szalonym galopem do stajni. Teraz było oczywiste - musimy wrócić, bo inaczej następnym razem tamtędy się nie będzie dało przejść. Poza tym to by był za krótki spacer. Ruszyliśmy do miejsca z potwornym rowerem, tam kilka gryzów trawki i powąchanie człowieka z rowerem, który tym razem już wracał. Wszystkie powąchały ten straszny rower z człowiekiem u góry i ruszyłyśmy dalej. Ruda i Brysia szły już tam drugi raz, ale Wiedźmin szedł pierwszy i naprawdę bardzo fajnie się uspokoił, nie ruszały go odgłosy cięcia drewna z lasu i bardzo ostrożnie szedł po potwornym lodzie. Czasem jak traciłam równowagę on się grzecznie zatrzymywał i czekał na mnie i naprawdę później się już zachowywał bardzo uprzejmie. Wróciłyśmy i je puściłyśmy. Wieśkowi się nie spieszyło. Najpierw chwilę postał jeszcze obok nas, a później wolnym stepem odszedł za stadkiem. Ponieważ chcemy pomóc jednej dziewczynce w stajni sprzedać jej konia (dłuższa historia) robiłam owej klaczy zdjęcia i patrzę kto du do mnie zmierza zauważając, że jeszcze sobie nie poszłam: ;)

Nawet za przyjście do mnie dostał marchewkę, bo wyraźnie pomyślał o kłusie - zrobił takie jakieś coś pomiędzy stępem, a kłusem, a wogóle go nie zapraszałam do kłusa. I tak sobie koło mnie stał:

Później było kowalowanie Wiedźmina i kolejne można powiedzieć odkrycie. Kasi próbował wyrywać nogi i był hmm..średnio posłuszny. Natomiast mi trzyma nóżki przepięknie (jedną lekko wyrywa, zawsze tą samą, więc się zastanawiałam czy coś go nie boli, ale obydwie przednie obmacałam, pooglądałam i jedyne co ma to malutką rankę trochę powyżej pęciny na tej nodze która wyrywa, poza tym nie kuleje ani nic), super mi dał sobie obmyć całe nogi wodą z węża, a jak Kasia podeszła z wiadrem to się zaczął cofać, mi pozwolił podejść i z wiadrem i umyć z węża. Jednak zmienił się do innych ludzi, koni, zabawek itd., ale najbardziej się zmienił w stosunku do mnie. Aż mi się miło zrobiło jak tak stał jak aniołek przy myciu nóżek z węża. A jeszcze pamiętam jak kiedyś zareagował jak zobaczył węża. To był jeden z większych strachów. Poza tym, że ma do mnie większe zaufanie to ma do mnie jednak większy szacunek. Znowu tylko wszystkie wieści dobre - nawet wyrwanie się tym razem było dobre, ale cóż mamy górkę, więc jest wszystko ok. ;)

No i w związku z tym wyrwaniem się dotarło do mnie, że pod siodłem pewnie będzie mu się zdarzać ponosić. No nie wiem - zobaczymy. No i jeszcze jedno - już Wieśkowi się dwa razy zdarzyło, raz po lodzie, raz po błocie, że się wywalił tak zupełnie - nóżkami do góry. Z tej okazji jakoś tak mniej mam ochotę na niego wsiadać. Jak się ma wywalać razem ze mną to ja dziękuję. Mam nadzieję, że pod jeźdźcem będzie bardziej uważał.
A miało być niskie, krępe, niewywrotne. Na razie jest niskie, krępe, wywrotne. :P

czwartek, 15 stycznia 2009

Kopytnie i przemyśleniowo ;)

Nic ciekawego albo raczej dużo ciekawego, ale nie dla końskiej psychiki. :P W ten weekend Kasia zaczęła robić kopytka Wiedźminowi. Dlatego tym razem głównie zdjęcia, bo nie ma zbytnio co pisać. ;)

Więc..
artystyczne Wiedźminowe kopytko na tle drzewek. Strasznie mi się to zdjęcie podoba:


Kretuś podczas przerwy w zabawie z łańcuchem zabranym brutalnie z choinki:


I mój jeden z ulubionych kwiatków - fiołek:



I naszło mnie na rozmyślania ostatnio jak pojechałam do stajni i sobie stałam obok Wiesława. To fakt - dużo to to konisko nie umie, ale właściwie przecież nie o to chodzi. Te zabawy są po to, aby uzyskać porozumienie z koniem..itp. itd. A jak widzę jak Wiedźmin się zmienił w stosunku do mnie. Nawet patrzy na mnie inaczej. No i można porównać jego przychodzenie do człowieka. Jak przyjechał (dokładnie pamiętam, mam taki obrazek w głowie - to było tydzień po jego przyjeździe) to nie uciekał - nie, on nigdy nie uciekał, ale udawał, że człowieka nie widzi, robił jego słynna minę numer pięć ("nie podoba mi się, ble, ble, ble!") i poprostu szedł sobie gdzieś. Gdzieś jakoś nie wiadomo dlaczego znajdowało się zawsze od człowieka. Przynajmniej na początku. Teraz, gdy ma dobry dzień jak tylko mnie zobaczy to leci do mnie kłusem z takiej odległości, że w życiu nie marzyłam, żeby Wiedźmin przybiegał do mnie po nawet nie półtoraroku. On! Nie Brysia albo inny koń, ale on. On i jego charakterek, on i jego wieczne nastawienie do człowieka na be. Już nie mówiąc o tym, że zafascynowało mnie ostatnio jak mu się zmieniło nawet podejście do innych koni, do zabawek. Ostatnio ciągle jak przychodzi jakiś nowy koń to słyszę, że Wiesław leci od razu do niego z nastawionymi uszkami go poznać, a nigdy tego nie robił. Był ciągle nadąsany i ustawiony na nie. A zabawki? Jaki sie paszczaty i zabawowy zrobił. Przecież te jego pomysły z przybieganiem do mnie dwa razy, bo przecież za przybiegnięcie jest marchewa, wycieranie szczotką podłogę, branie w zęby hula-hopa i też wycieranie o podłogę. Zrobił mi się dużo bardziej lewopólkulowy ekstrawertyk niż był zawsze. Zawsze był potwornym lewopólkulowym introwertykiem grającym na nosie...
To tyle z moich przemyśleń - przemyślenia pozytywne, ale muszę się czasem popocieszać, że idzie w dobrym kierunku. ;)

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Wreszcie śniegowo ;D

Happy birthday to you! Happy birthday to you! Happy birthday dear Wiedźmin!! Happy birthday to you!
Tak w Sobotę były czwarte urodziny Wiesława. Z tej okazji Wiesław dostał mesz własnej roboty i zaprosił na niego klaczuchy. Wszystkie dwa zjadły tylko wybrzydzającej Brysieńce nie podchodziło. Od czwartego miesiąca jest na dobrych paszach, więc się nam rozpaskudziło Brysiątko. ;)
Tak więc Brysia zjadła trochę, a resztę dojadł po niej Orfik, który nie narzekał z tego powodu. ;)
Później było Kasiowe kowalowanie z Brysieidą, a Wiesław powiedział mi, że on chce zostać troszkę w boksie i pojeść sianko. Stwierdziłam, że jego urodziny, więc jak chce to niech sobie troszku posiedzi w boksie. Troszku się rozciągnęło i później Wiesław domagał się wyjścia z boksu. Jak wyszliśmy był mocno energiczny i zły na cały świat, ale sam tego chciał. Wyraźnie mi to powiedział. ;) Po chwili już wyluzował i poszliśmy na chwilkę na trawkę. I wtedy zaczęły schodzić konie z pastwiska, a on znów zapragnął dostać się do boksu i miło mnie o tym poinformował, bo zrobił: "iik.." z majtem głową i patrzył błagalnie w stronę koni. Cóż byłam mile zaskoczona, że użył tego poinformowania mnie, a nie bardziejszego - wyrwania się. Tak więc poszliśmy sobie spokojnie do stajni. Oczywiście po drodze sprawdzając czy koń idzie luźno i jest pod całkowitą kontrolą. Nie zastanawiał się nawet nad tym czy się zatrzymywać i czy ładnie się cofać, więc uznałam, że należy mu się nagroda. Został w boksie, a ja tym czasem udałam się na trawkę za stajnią, gdzie znalazła się wielka niebieska piłka, ulepszony model carrota - z balonami na końcu, pachołki i wielka, przerażająca, czarna folia. Pobawiłam się trochę z Brysią, a następnie pomogłam Pauli od Gwiazdy z oswajaniem jej z przerażającą piłką i balonami. A później stwierdziłam, że Wiesław na pewno już znowu chętnie wyjdzie z boksu i wzięłam lekko przerażonego Wiesława. Bardzo uprzejmie poszedł za mną aż na tył stajni czasami zatrzymując się i przyglądając się czemuś tam daleko, które na pewno chciało go zjeść. Bo jak powszechnie wiadomo cosie gdzieśtam są Wiedźminożerne. :P Nie ważne...w każdym razie bohatersko dotarliśmy na aż tył stajni i w wolnych chwilach podjadając trawkę zaczęliśmy się zapoznawać z cosiami koniożernymi. Balony raczej nie zrobiły na Wiesławie wrażenia, bo zapoznaliśmy się z nimi już w poprzedniej stajni, tak samo pachołki nie robiły na nas wielkiego wrażenia, bo jaki normalny Wiedźmin boi się pachołków? ;) Piłkę także umieściliśmy na koniu, przepchnęliśmy pod koniem i koń się tym nie przejął. Największe wrażenie zrobiło na nim kozłowanie, ale i to nie było potworne. Najgorsza była folia. Ona jest z pewnością koniożerna. Ostatecznie skończyliśmy na pacnięciu kopytkiem kilka razy i skończyliśmy. Później wróciliśmy do boksu, zjedliśmy prezent od Pauli gwiazdowej (kilka marchewek i jabłuszek) i pożegnaliśmy się. ;D Tyle jeśli chodzi o Sobotę.
a w niedziele..koń mi oznajmił, że zdecydowanie poprzedni dzień mu się podobał i bez zachęcenia jak mnie zobaczył ruszył stepem i bez zachęcenia pokłusował kawałek. W dodatku było to ze sporej odległości. Przeszedł do stępa dopiero na grudzie przed wejściem, więc zdecydowanie zasłużył na marchewę. Tego dnia był w humorze rozrabiającym. Zobaczyłam to jeszcze przed wejściem na pastwisko jak widziałam jak się bawi z innymi końmi. Gryzł perszeronkę w zadek (ale on śmiesznie przy niej taki mały wyglądał) i to samo robił z Brysiem + dodał jeszcze skakanie na nią. :P
W każdym razie wzięłyśmy konie na spacerek, bo dużo czasu nie było. Daleko nie doszliśmy, ale i tak było bardzo ciekawie. Wszystkie trzy koniuchy się nakręciły i Wiesława najbardziej przerażał człowiek w białej kurtce na polu. Przejeżdżające obok różne dziwactwa nie były takie straszne jak człowiek na polu. W końcu czemu ten człowiek szedł po polu? Normalni ludzie chodzą po drogach - podejrzane..W każdym razie dawno go tak spiętego nie widziałam. Wyglądał kapitalnie. Ogon odstawił, szyja wyżej już chyba nie mogła być i ten wzrok skierowany na podejrzanego ludzia. Swoją drogą nie wiem czemu, ale go stresuje każdy ruch na otwartych przestrzeniach. Wszystkie największe strachy są zawsze gdzieś na polu. Jak coś jest na drodze to nigdy nie tak straszne jak na polu. Hmm..how interesting. Jakieś lęki przed nieograniczonymi przestrzeniami? Ruda i Brysia też się nakręciła, więc razem uspokajałyśmy kunie. Dwa kroki, stop, do tyłu, dwa kroki, stop, do tyłu. Wiesław bardzo szybko przeskoczył z trybu "nie widzę nic, gonią mnie potworni ludzi w białych kurtkach!" na "o! jesteś tu! o rany, skąd się tu wzięłaś? czegoś chcesz? a zatrzymać się i cofnąć, tak? ok, nie ma sprawy. Właściwie nic mi nie grozi, więc co mi szkodzi..".
Fajnie był taki moment. Nic, nic, nic i nagle odwrócił głowę w moją stronę, powąchał mnie, rozluźnił głowę, parsknął, przeżuł i już było do końca dużo lepiej. Czasem jeszcze zdarzało się coś niepokojącego, ale było już ok. Wróciłyśmy, puściłyśmy konie, a one stały przy bramie i gapiły się jak odchodzimy. Ech, jak widzę jak Wiedźmin zostaję przy bramie i nie idzie sobie to aż mi się miło robi. Widzę jakiś większy sens w tym co robię. I z tym optymistycznym akcentem kończę. ;D

PS: Śnieżnie i mroźno się tak zrobiło, że mleko przesiadujące u nas na balkonie postanowiło zamienić się w mlekowe ciało stałe. ;D
PPS: zdjęcia z urodzinowego play day'u wkrótce.