Oj zaniedbałam trochę znowu ten blog. Chociaż wcale nie znaczy to, że nie dzieje się wiele u naszych koniowatych :).
Bywam w tej chwili co prawda u nich dość rzadko, mimo wakacji, ale przynajmniej za każdym razem coś Z którymś robię, a nie PRZY którymś :).
Najbardziej skupiłam się ostatnio na zajeżdżaniu Brysieńki. Uwzięłam się, stara już z niej baba, trzeba korzystać, że gotowa jest już i fizycznie, i psychicznie. Nie ma leniuchowania. Brysieńka już prawie regularnie pracuje stępem pod człowiekiem w terenie. Przechodziłyśmy na początku slalomy po długości całej drogi (bo krzakami lepiej się idzie, po co chodzić środkiem), chody boczne i cofania w odpowiedzi na sygnał do ruszenia, ale z rozbawieniem obserwowałyśmy też jak na poczatku, przy każdym zakręcie, kochany Brysiaczek chciał iść prosto, bo po co drogą, lepiej po trawie/lesie/w krzakach :). Teraz to nie ten sam koń :). Dziewczynka już zna swoje obowiązki, a ostatnio zaliczyłyśmy razem prawie 40 minut pod siodłem, z kawałkiem kłusa z pomocą siostrzyczki :). Dziewczyna mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła - pierwszy kłus pod siodłem, a ona obniżała głowę chwilami! Stępowo sygnał do ruszenia już najczęściej na 1/2 fazę, na boki już czasem zdarza się reakcja na dosiad (na początku reagowała tylko na carrota, teraz w większości przypadków na linę). Najgorzej działają jeszcze hamulce, ale nie dlatego, że jakaś wkręcona jest, tylko mało jeszcze razy robiłyśmy zatrzymania, więc Bryś nie do końca rozumie jeszcze sygnały :).
Ogólnie bardzo pozytywnie, nie mam pojęcia czemu się tak tego bałyśmy.
Tu dowód jaki spokojny zwierz - tak sobie właśnie człapiemy
Nie tylko Brysieńkowo pozytywnie, Wiesław przykleja się do mnie strasznie :). Strasznie mnie rozczulił jak puściłam jego, Sekwane i Akorda na duże pastwisko, one poleciały galopem, a on został ze mną luzem, bez niczego :). Postanowiłam, że go odprowadzę do nich, na drugi koniec pastwiska, więc polazł za mną. Wydrapałam go i wracam do stajni, a on na to "Kwik!", mach głową i leci kłusikiem za mną, do samej bramy, zostawiając resztę stada za górką, poza zasięgiem wzroku :). Cudne zwierzę mi się z niego zrobiło, szkoda, że nie mam dla niego więcej czasu.
Oczywiście to nie znaczy też, że nic zupełnie z nim nie robię ;). To byłoby bardzo głupie z mojej strony, bo ten koń po prostu nie może nie być "ustawiany" co jakiś czas, inaczej mu się nudzi i zaczyna kombinować, a nie zawsze wpada na dobre pomysły ;). A co z nim robię? Parę razy coś robiłam na placu, raz miałam z nim bardzo miłą sesje na lonżowniku, bardzo fajnie odpowiadał, bardzo się starał i trochę sobie wytłumaczyliśmy. Poza tym trochę pochodził w tereny, a ostatnio byłam z nim w terenie z siodłem :). Postanowiłam, że wsiądę, zaryzykuję, może to nie będzie samobójstwo :P. Kucyk bardzo się starał, ale strasznie się zagubił, nie wiedział, co się dzieje i się lekko poddenerwował - obracał się do boków siodła, ale patrzyłam i nie było tam nic, co mu mogło przeszkadzać. Teraz myślę, że po prostu jak wsiadłam i dociążyłam go, to siodło zaczęło pracować i czaprak mógł go lekko "smyrać" po bokach. Tymbardziej, że z samym siodłem było wszystko zupełnie bezproblemowo, a on nie chodził pod siodłem od dobrych paru lat. Stanie na trawce się raczej nie liczy ;). W każdym razie koń niezwykle uprzejmie zamiast zaprezentować mi brykando, złożył się i tyle było z jeżdżenia na nim :P. Wyraźnie się zestresował biedaczek, trochę za dużo było dla niego jak na jeden raz. Pewnie każdemu innemu bym odpuściła i wsiadła następnym razem, ale z nim wolałam nie ryzykować, że wykombinuje sobie sposób na zrzucenie człowieka z grzbietu. Dałam mu się uspokoić, odetchnąć i jeszcze na tym samym spacerze wsiadłam na chwilę. Wyraźnie nie wiedział zupełnie, co robić (ale nie próbował na szczęście drugi raz kładzenia się), więc poprosiłam Kasię o pomoc, zrobiliśmy parę kroków do przodu i jak trochę wyluzował, to zsiadłam i dałam mu spokój. Następnym razem powitał mnie na pastwisku bardzo radośnie, więc raczej dostałam od niego dobrą ocenę :).
I jestem z niego strasznie dumna, bo widziałam, że się bardzo stara, że walczy ze sobą i że robi, co tylko może :). Już nawet nie wspominam o tym, że wsiadłam tylko i wyłącznie dlatego, że z ziemi jest cudowny, chodzi na kantarze, z kolcem w plecaku, nie używanym już od dawna :). I naprawdę mu ufam. I jestem przeszczęśliwa, że zdarzają mu się takie momenty, w których jestem przy nim zupełnie wyluzowana. A naprawdę myślałam, że to nigdy nie nastąpi. Wiesław, byle tak dalej! :)
O naszym spacerze, z moim trzecim, ostatnim już podopiecznym, Kasia już trochę pisała :). Wzięłyśmy nasze dwie "surówki" Akorda i Sekwane. Czarnulkę oczywiście wzięłam ja. Miałyśmy bardzo dużo dyskusji na spacerze, parę razy myślałam, ze nie wyrobię, ale wytrzymałam, nie zrobiłam jej żadnej krzywdy :). Za to pare kałuż przewalczonych plus miałyśmy ciekawą dyskusję na lonżowniku po spacerze. Okazało się, że koń potrzebował solidnego przegonienia, pokazania szefa. Takie "Ty biegasz, ja stoję i nie myśl o tym, żeby przechodzic do niższego chodu bez mojej zgody!". Zrobiło to na niej wielkie wrazenie, uszy od razu poszły do przodu, koń mnie nagle zaczął kochać, a następnym razem przybiegła do mnie na pastwisku, a nie robiła tego już od wieków :). Teraz mam mnóstwo pomysłów, co można z nią robić, byle był tylko na to czas.
Muszę przyznać, że te trzy konie na mnie jedną, to chwilami zdecydowanie za dużo. Każdy jest cudowny, żadnego bym za nic w świecie nie oddała, ale zwyczajnie nie wyrabiam z regularną pracą z każdym z nich. No trudno, jakoś dam radę, najwyżej trochę więcej wolnego mają ;).
Jeszcze szkolnie - matura zdana, wyniki naprawdę mnie zadowolają, a najważniejsze, że dostałam się tam, gdzie chciałam - na informatykę, na Politechince Gdańskiej. Czy dokonałam dobrego wyboru? To się okaże w październiku. Na razie korzystam z najdłuższych wakacji mojego życia ;).