poniedziałek, 20 października 2014

Samotne stajenne wyprawy

Znowu długa przerwa, ale w sumie nawet nie było za bardzo o czym pisać ;). Siostra, moja największa towarzyszka stajniowa chwilowo odpadła ze stajniowania, ponieważ została w połowie sierpnia mamą :).
W związku z tym przejęłam robienie kopyt i kopyta mnie tak pochłaniają, że mało czasu na robienie czegoś z końmi jest. Nie znaczy to oczywiście, że zupełnie totalnie nie ma postępów. Są po prostu dość małe.
Zacznijmy może od tego, że coraz częściej, gdy idę na pastwisko do naszych koni widać, które są te "mojsze" :). Cała trójka (Czarnulka, Wiesław i Brysiaczek) klei się do mnie i walczą o chwilę mojej uwagi. Niby powinnam się cieszyć, że wszystkie tak bardzo chcą popracować, coś ciekawego porobić, ale zawsze jest mi ich tak żal... A z wszystkimi nie daję rady popracować. Jak zrobię coś fajnego z jednym to już sukces, z dwoma to już cud, na trzy (plus kopyta i podstawowa obsługa) nigdy nie ma czasu. Cały czas powtarzam sobie, że muszę się za siebie wziąć i ruszyć grube zadki paszczaków, ale gorzej z wykonaniem tego. Jutro i pojutrze jadę robić kopyta, to może coś się wreszcie uda zrobić :).
No ale koniec użalania się nad sobą, czas podsumować co udało się osiągnąć od czasu ostatniego postu :). Od stycznia w sumie zdecydowanie wzięłam się bardziej za siebie. Może i postępy z naszymi końmi nie są wielkie, ale przez ten czas poszłam doszkolić się klasycznie z jazdy, bo zdecydowanie mi tego brakowało i jeszcze cały czas brakuje. Trafiłam na niesamowitą dziewczynę, z naprawdę fajnym klasycznym podejściem i jestem jej bardzo wdzięczna, bo naprawdę niesamowicie w ciągu paru jazd poprawiła mi dosiad. To mnie trochę upewniło i trochę wzięłam się siodłowo za Brytanię. Dziewczyna dość nieźle chodzi już w tereny. Jak regularnie chodziła, to cały teren od wyjścia ze stajni do powrotu stępem (ale zawsze coś) pokonywała pode mną :). Już naprawdę w stępie jest dość nieźle sterowna, w większości przypadków ruszanie, zatrzymywanie i cofanie robi na myśl. Ostatnio, znowu po długiej przerwie, pojechałam w teren z Anią od Bilona i jestem po pierwszych próbach kłusa na Brysiaczku :). Pomijając to, że kłus ma potworny, strasznie wybijający i nie mam pojęcia jak na niej w ogóle jechać, to wyszło, jak na pierwszy kłus, naprawdę fajnie. Tradycyjnie, tak samo jak miały Wiesław i Ruda, próbowała potem zakłusowywać sama z siebie i trochę się pogubiła, ale myślę, że spokojnie da się to przepracować z nią :). Byle tylko był czas i druga osoba do towarzystwa...
Poza tym Bryś, tak samo jak i Czarną, brałam ostatnio na samotne spacerki z ziemi w teren, żeby jakkolwiek je ruszyć. Czarnej się to bardzo spodobało i potem przylatywała do mnie i rżała na mój widok :D.
Wiesław natomiast w terenie już nie był od wieków, czasem trochę pracujemy z ziemi na ujeżdżalni. Przyciąganie ma niesamowite, omalże czyta mi w myślach, bawi się i stara. Strasznie żałuję, że nie mam dla niego więcej czasu, widzę jak bardzo mu tych zabaw brakuje. Coś co mi się bardzo podoba, to to jak on się zaczął ruszać. Kto zna Wiesława z początków wie o czym mówię. Wieczne ciągnięcie zadów, zero angażowania zadu, sztywny jak decha...
A teraz nawet to jakoś wygląda czasami, potrafi podczas aktywnych zabaw robić piękne zwroty na zadzie, kłus jest rytmiczny i rozluźniony, a zad nie jest w chmurach. Nawet daje radę przejść cztery drążki z rzędu nie pukając, czasem nawet jakiś drążek albo dwa można unieść trochę i też konio daje radę nie pukać ;). Muszę jeszcze trochę pomyśleć nad jakimiś drobnymi przeszkodami, bo czuję, że to mu by też dobrze zrobiło.
Z pozostałych sukcesów - w maju odbyły się u nas zawody agility. Byłam wtedy świeżo po zdjęciu gipsu (po skręceniu kostki), kulałam straszliwie, ale stwierdziłam, że się nie poddam. I w ten sposób zdobyłam drugie miejsce, dostając 98/100pkt. Pierwsze oczywiście dostała ciężarna Kasia z Rudą :). Mam nadzieję, że zrobi się to bardziej popularne i za rok będzie można wziąć udział w konkurencji liberty ;).

No i w sumie tyle z końskich osiągnięć. Stwierdziłam ostatnio, że konie końmi, ale trzeba też trochę żyć poza tym, korzystać z czasu wolnego na studiach :). W związku z tym wakacje miałam aktywne. Byłam raz 3 dni w górach z tatą, drugi raz 5 dni ze znajomymi i wkręciłam się strasznie :). Dlatego z trójką znajomych zapisałam się na sekcje wspinaczkową. Poza tym zaczęłam się bawić w geocaching, zwiedziłam lasy koło Częstochowy na 5-cio dniowym wyjeździe i sporo jeździłam na rolkach :). Teraz nadszedł czas siedzenia więcej przy kompie, bo rozpoczął się nowy rok akademicki i projekty czekają. Nie chce mi się wierzyć, że to już trzeci rok na tych studiach, a mi się nawet udało wszystko pozaliczać :).
Wkrótce postaram się powrzucać jakieś aktualne fotki futrzaków :).
A tak było w górach :)

sobota, 4 stycznia 2014

Wiosna w styczniu!

To trochę fot ;).
Wiem, że ciemne, ale niestety brzydko, ciemno teraz, a z "fotografem" też cieżko :D.
Bryś czasem trochę chodzi pod ludziem, nie tylko Wiesław ;).

Kicia stajenna :D

I z dzisiaj pospacerkowe z puszczenia luzem Wiesława :D


Arcus też był :)

I nawet się bawił!

Wiesław i jego miny ;D


I ten słup! Taki artystyczny ;)

i brudne trochę Brysiakowe oko :)

Ogólnie jeździmy, jeździmy, jeździmy ;). Coraz więcej kłusów na Wiesławie, a z Brysiaczkiem ćwiczę jakiekolwiek sterowanie na ujeżdżalni.

wtorek, 29 października 2013

Zdjęcia ;)

Obiecałam zdjęcia (niektóre z telefonu ze słabą jakością, ale nie mam innych), więc...

Ze starych:
pierwsze przewieszanie się przez Czarną - teraz jesteśmy na etapie łapania równowagi i "oprowadzanek" :).

Tak sobie wędrujemy z Wiesławem po okolicy ;).

I zdjęcia z piątku :)
Strasznie rozmazane zdjęcie, ale bardzo mi się podoba jak Wiesław tu biegnie :). Tak się właśnie bawimy z ziemi trochę :).

Czarnulka :)

Bryś :)

I wszystkie - zrobiły pokazową bieganine ;)

poniedziałek, 21 października 2013

Pierwszy test z góry ;)

Od 6 lat mam już Wiesława i od tylu lat, z przerwami, niezbyt regularnie, ale jednak, pracuję z nim. Całe szczęście, czym dłużej się znamy, tym lepsza jest nasza relacja, lepiej się ogólnie dogadujemy.

Ostatnio nadszedł czas pierwszego testu od bardzo, bardzo dawna. Testu czy ten człowiek siedzący tam u góry jest takim samym dobrym, sprawiedliwym szefem. W końcu czas najwyższy to sprawdzić (już nawet dwa krótkie odcinki kłusa w terenie pod człowiekiem zaliczyliśmy ;)). Nie wiem, ile z nim cierpliwie dyskutowałam. Ile razy zsiadałam, tłumaczyłam z ziemi i wsiadałam znowu. Całość trwała chyba z dwie/trzy godziny. Jak to często mam po takich burzliwych sesjach, nie wiedziałam czy koń będzie zadowolony z sesji po przemyśleniu sprawy czy nie.
Nie tylko on wszystko przemyślał. Ja też. Postanowiłam trochę się cofnąć, nie wymagać na następnej sesji uparcie tego, co z trudem udało mi się osiągnąć na poprzedniej. Za to skupiłam się na tym, żeby naprawić parę drobnych rzeczy, które przy okazji lekko się zepsuły. Wytłumaczyłam hucułowi, że bardzo fajnie, że chodzi pod człowiekiem, ale stanie pod nim też jest fajne. Nie musi ruszać natychmiast po zgarnięciu marchewki za piękne zatrzymanie się ;). Sprawiłam, żeby trochę więcej pomyślał, mniej łaził bez celu. W końcu dotarłam do miejsca, z którego poprzednim razem nie dało się ruszyć na tą straszną ścianę przy krzakach i... Koń spojrzał w tamtym kierunku i bez zawahania sam zaproponował mi, że pójdzie akurat tam. Zatrzymanie, marchewka, oznajmienie mu, że jest mistrzem i potem dużo wielkich żujów :). Nie pamiętam, kiedy ostatnio tyle żuł. Najwyraźniej pierwszy test z siodła udało mi się przejść pozytywnie ;).

I tak do mnie dotarł taki OBOP: coraz dalej w relacji, tym mniej testowania ze strony konia. Bo po co jest testowanie?
Żeby sprawdzić czy nowy człowiek się nadaje na szefa - dlatego na początku konie tak bardzo testują nowo poznanych ludzi.
Żeby sprawdzić czy ich znany już szef jest również dobrym szefem w innej sytuacji - np. gdy człowiek zaczyna wsiadać na "surówkę".
Lub gdy bardzo dawno nie robił z nim nic, co wymagałoby pokazania, że jest dobrym szefem - np. była bardzo długa przerwa w pracy i koń musi sprawdzić czy człowiek nadal jest szefem lub gdy po prostu mało się działo wymagającego posiadania szefa.

Wzięłam też po długiej przerwie Bryś na chwilę, żeby przypomniała sobie trochę. Dwadzieścia minut głównie przypominania, trochę energicznej zabawy i wracałam już z innym koniem. Gdyby była człowiekiem, po prostu jestem prawie pewna, że szeroko uśmiechnięta krzyczałaby: "Pracowałam! Jej! Pracowałam!". I z pewnością podskakiwałaby jak mała dziewczynka :D.
A niektórzy ludzie muszą walczyć z koniem.
Niektóre konie uczą się kuleć wychodząc na jazdę, bo tak bardzo chcą uciec jakoś od np. nudnego/bolesnego tłuczenia się po placu. A ja tego nie rozumiem. Wolę poświęcić trochę więcej czasu, robić wszystko wolniej i widzieć potem nasze konie przepychające się na pastwisku, bo to ON chce iść dziś popracować i pobawić się z człowiekiem. I taki koń zrobi potem dla Ciebie wszystko, bo chce.

Następnym razem postaram się pamiętać, żeby zabrać aparat do koniuchów, bo dawno zdjęć nie było ;).

wtorek, 8 października 2013

Hucuł stępowy ;)

Krótko Wiesławowo, bo projekt z Języków Programowania sam się nie zrobi ;).

Korzystam z jeszcze dość wolnego czasu i trochę pracuję z hucułem. Otóż hucuł wystawił mi ocenę pozytywną po ostatnich nieplanowanych galopach w terenie. Zarżał i przyleciał, zatem ewidentnie dostałam piątkę ;).

W związku z tym pracuję z nim dalej pod siodłem.

Przyjechałam na krótko, konie były jeszcze na pastwiskach, a na lonżowniku obok ujeżdżalni chodził ogr, dziko rżący na widok wiesławowego zadka (nie wiem czemu jak idziemy z kobyłami i z nim, to hucuła zadek wygląda dla niego najbardziej intrygująco ;)). Postanowiłam w związku z tym zmierzyć się pierwszy raz z trudniejszą, dłuższą ścianą. Założyłam, że ściana jest na tyle długa, że nie przejdziemy całej, więc poustawiałam pachołki na "przednim" odcinku ściany. Wsiadłam. Pięknie, wzorcowo przejechałam obok wszystkich pachołków zatrzymując się przy każdym. Siedzę i czuję, że Koniszcze pode mną lekko sztywne i intensywnie myśli. Postanowił. Niepewnie ruszył do przodu, zatrzymał się na chwilę pytając czy dobrze robi i ruszył.. do końca ściany.
Wiedziałam, że dostałam właśnie wielki prezent, więc doceniłam mojego mistrza świata i skończyłam całą sesję ;).

Następnym razem w terenie był bardzo spokojny, myślący i bardzo współpracujący. Zatrzymujący i ruszający na 1 fazę, niezależnie od tego czy Ruda przed nami szła czy stała.
Zatem zakończyłam pracę z postanowieniem wprowadzenia kontrolowanego kłusa z siodła, jeśli tylko będzie tak samo dobrze następnym razem :).

niedziela, 22 września 2013

Wakacje czas skończyć ;)

Człowiek, drapieżnik i koń, zwierzę uciekające. Tak czasami myślę, jak to w ogóle możliwe, że konie potrafią tak zaufać ludziom. Traktować ich jak inne konie, jak członków stada, a w zasadzie teoretycznie powinny przed nami uciekać.

Ostatnio dużo pracowałam z Wiedźminem, moim cudownym hucykiem. Pewnego dnia z siostrą postanowiłyśmy pokazać kucom dmuchaną halę, która pojawiła się u nas w stajni. Hala buczy, jest duża i straszna, a ma też potworne drzwi wydające dziwne dźwięki podczas otwierania i zamykania. Drzwi trzeba otworzyć, wejść z koniem do śluzy wielkości boksu, zamknąć jedne drzwi za sobą (jak nic wejść wprost do paszczy potwora ;)), otworzyć drugie - na hale. W środku jest dużo folii i innych podobnych zjadaczy koni :).

Postanowiłam nie spieszyć się z hucułem i nie wchodzić od razu na halę za to pracować luzem, na wolności. Koniu idzie za mną posłusznie do stracha i widzę jak bardzo musi walczyć ze sobą, żeby stać przy strasznych drzwiach, wydających straszne dźwięki. W każdej chwili może uciec, doskonale sobie zdaje sprawę, że nic go nie trzyma. A jednak. Stoi i skupia się na tym, żeby słuchać człowieka, tego strasznego drapieżnika, który mógłby go zjeść :). Wtedy właśnie wiem, że jak jestem z Wiesławem, to dla niego jestem bardziej koniem, przyjacielem, a nie strasznym koniożercą. I właśnie to uczucie sprawia, że tak bardzo uwielbiam pracować z końmi :).

Lubię pracować na wolności. Widzę wtedy kiedy zaczynam przepychać konia, kiedy przeginam z presją. Mam wtedy wrażenie, że bardziej rozmawiam z koniem, mniej krzyczę. Wiadomo na linię też staram się szeptać, używać jak najniższych faz, ale jednak to zupełnie co innego.

Tyle z takich ostatnich przemyśleń :). Ogólnie wsiadam już regularnie na Wiesława. Próbowałam jeździć pomiędzy rogami, ale ewidentnie był to dla niego za duży odcinek. Sam mi zaproponował pewnego razu, że pójdzie do pachołka, więc przejęłam jego pomysł i powoli rozszerzamy granicę, pachołki rozciągam coraz bardziej, a Wiesław wygląda jakby był bardzo dumny z siebie, że wie o co chodzi, że na nabranie energii trzeba ruszyć przed siebie, wziąć kolejnego pachołka za cel i przed pachołkiem na wypuszczenie energii trzeba się zatrzymać :). Ruszanie i zatrzymywanie na placu - piękne, na pierwszą fazę :). Na razie jeszcze krótkie odcinki, ale nigdzie się nam nie spieszy. Natomiast w terenie szedł ostatnio rewelacyjnie. Zatrzymania, jak Ruda przed nami jeszcze idzie, nie zawsze wychodzą, ale jest coraz lepiej. I tak jestem z niego bardzo dumna. Poza tym zaliczyliśmy pierwsze porządne spłoszenie się. Ruszyliśmy galopem, dojechaliśmy do Kasi i Rudej i stop. Zsiadłam, uspokoiłam go, potem jak już wyluzował wsiadłam jeszcze na chwilę w innym miejscu, żeby przypadkiem nie wpadł na pomysł, że płoszenie się to świetny sposób na pozbycie się człowieka z grzbietu :). Myślę, że dobrze zrobiłam, ale okaże się następnym razem.
Podsumowując, Wiesław jest ostatnio bardzo nastawiony na współpracę, widzę jak stara się panować nad emocjami i jak bardzo się zmienił przez... no właśnie, dzisiaj mija 6 lat od kiedy przyjechał do nas i od kiedy z nim pracuję :). Zdecydowanie jest to ZUPEŁNIE inny koń :).

Poza tym pracuję ostatnio więcej z Czarnulką. Obie uczymy się języka, którym się musimy porozumiewać i coraz lepiej nam to wychodzi. Zmieniło jej się bardzo podejście do pracy. Naprawdę jest to prawdziwy nieoszlifowany czarny diament :). Trochę pracy, serca i będzie naprawdę rewelacyjnym koniem z cudownymi, miękkimi chodami. Na nią też zaczynam powoli wsiadać, ale na razie jest na etapie oprowadzanek. Już zapomniałam jak koń na początku nie ma równowagi pod człowiekiem i tak śmiesznie "pływa" :).

Co do Brysieńki - jakoś ostatnio mam mało pomysłów co mogę z nią robić z ziemi, a niestety na grzbiecie ma ranę po operacji wycinania sarkoida, więc nie da rady na nią wsiadać.

Tyle z wakacji, wszystko z drugiego semestru udało się zaliczyć i za tydzień czas wrócić do roboty na uczelni ;).

poniedziałek, 22 października 2012

Wiesławowo siodłowo :)

Tak dość krótko, jak na mnie przynajmniej :P. Studia się zaczęły, krótką przerwę w robieniu pierwszego projektu sobie zrobiłam.

W weekend piękna pogoda, Wiesław wybitnie w dobrym humorze, natomiast Brysieńka w średnim (nie wiem czy to było spowodowane jakimś złym samopoczuciem czy po prostu tym, że dawno z nią nie pracowałam, ale była... mało energiczna), więc dałam dziewczynce spokój, wzięłam do pracy chłopaka, ją tylko wyczyściłam.

Wiesław, puchata kulka (jako jedyny z naszych wygląda już jak koń przygotowany na mróz i już nie zmienia chwilowo sierści), szczęśliwy po ostatnich zabawach na lonżowniku przyczepił się do mnie i wyglądał na jeszcze bardziej szczęśliwego, gdy zauważył, że mnie przekonał, że to jego biorę do pracy. Podreptał grzecznie za swoim człowiekiem do stajni, poczekał aż ludź go osiodła i dalej, przeszczęśliwy, potuptał na plac. Tam chwila zabaw (dostałam piękny kłus z głową w dole na kole przez moment i jedno piękne, energiczne ruszenie, naprawdę się facet starał ;)) i próba wsiadania na konia. Długą miał przerwę z człowiekiem na grzbiecie, to stwierdziłyśmy z siostrą, że podchodzimy do niego jak do kobył - jak do totalnej surówki. Krok 1 - oprowadzanki na kucyku. Okazało się, że to wcale nie takie proste. Konia zamurowało, że coś na konia wlazło i się telepie u góry. Włączyła się niepewność. Pogłaskanie konia, uspokojenie - trochę lepiej. Jak już ruszył, to głowa poszła nawet na chwilę na dół. Potem było chodzenie od jednej kępki trawy do drugiej. Zdecydowanie pomogło. Wyluzował - koniec sesji, wygłaskanie konia, marchewka, zdjąć siodło i puszczam. Koń stoi i myśli... i lezie za tym człowiekiem, co czasem coś mądrego mówi i czasem nawet zdarza się, że niezłym szefem bywa.

No właśnie - niezłym szefem? Ostatnio mam wrażenie, że właśnie tak myśli o mnie chwilami ta mała, kochana, puchata kuleczka.
Kasia już wrzucała tego linka u siebie na blogu, ale strasznie mi się spodobało, bo idealnie pasuje do mnie i do Wiedźmina, więc wrzucę i tu :).
link
Problemy z zabraniem konia metr od stada? To naprawdę był problem? Aż tak nisko oceniał Wiesław moje bycie przywódcą?
Całe szczęście, że tfu, tfu odpukać na razie to przeszłość. Koń mi ostatnio pięknie zahamował na kantarze, pogoniony przez Rudzielca, aż się wzruszyłam. Już nawet nie wspominając o tym, ze zabawy w zeszłym tygodniu na lonżowniku były samotne, bez innych koni. Bać się czegoś? Po co? :)
Takiego go lubię :).