środa, 19 listopada 2008

;)

Bardziej pozytywnie. Dół minął, kto wie może wróci w weekend, a może nie, ale tymczasowo go nie ma. :P
Z tej okazji dorzucam zdjęcia Wiesława derkowego (derka miała być bordowa, ale wyszła fioletowa ;P. W fioletowej wygląda też ładnie tylko nie pasuje czerwony kantarek)

Wiem, Wiesław ma trochę za bardzo do tyłu założoną tą derkę, ale nie chciało już mi się poprawiać. :P Leniwa jestem.

W derce też potrafimy się cofać..;P

Z przodu

I od tyłu - tak koniu, wiem, że wszyscy ciebie tutaj chcą zjeść, a twoje stadko jest w stajni. W dodatku karzą ci tu stać i na pewno zza jakiegoś krzaka wyskoczy koniożerne COŚ. A teraz cofnij się tu, tu odstaw zad i zobacz, że jak do tej pory nic Cię nie zjadło to prawdopodobnie Cię nie zje w tym momencie. xD

czwartek, 13 listopada 2008

;(

Porażka. Chyba przeżywamy oboje kryzys z Wiesławem. ;( On dlatego, że ostatnio nauczył się zlewać szarpnięcia liną jak chce się wyrwać, a ja dlatego, że mnie to załamuje. A pierwszy raz jak mi się wyrwał mimo szarpnięcia był spowodowany ogromnym jego stresem. Mam teraz jakis taki żal do Karity, mam wrażenie, że gdyby ona wtedy nie przeleciała dzikim cwałem koło nas to wszystko było by dobrze. Nie wiem jak on to robi, zawsze mi się wydawało, że jak koń zrobi coś w wielkim stresie to sobie tego tak dobrze nie utrwali. Ba! Żeby on sobie to tylko "utrwalił", a on wnioskując na tym co mu się udało zaczął kombinować, że jak w stresie mu się udało to czemu nie zrobić tego testując swojego ludzia? Ludzia, który już ma po dziurki w nosie tego wyrywania się. A byłam już taka szczęśliwa - za każdym razem gdy chciał się wyrwać kilka ruchów, kilka upewnień konia i odpuszczał nawet prawie zupełnie. Koń był bardzo zadowolony, na pastwisku leciał do mnie jak głupi i w dodatku mniej rzeczy go przerażało, był bardziej pewny siebie, potrafił bardziej zaufać swojemu alfie - człowiekowi. Ech..wtedy widziałam ten gigantyczny postęp, a teraz? Mam wrażenie, że cofnęliśmy się do etapu po przeprowadzkowego - znaczy czerwca, czyli około 5 miesięcy pracy w plecy. Mam już go serdecznie dość, muszę odpocząć. Czemu ja sobie takiego trudnego konia wybrałam? Jak już Kasia powiedziała: najtrudniejszego konia z całej naszej trójki. Fakt dzięki temu nauczyłam się dużo, ale czemu muszę się uczyć dużo od razu jak nie umiem jeszcze nic? Pierwszy koń i taki trudny koń. Wiem, pewnie z tego wyjdziemy, ale kiedy? Będę szczęśliwa jak dojdziemy do etapu przed Karitowego za pół roku. Będę bardzo szczęśliwa.. Teraz muszę się przygotować znów na popalone ręce i uczucie beznadziejności podczas pobytu w stajni. Bo tak się czuję za każdym razem jak on mi sie wyrywa. Co mi z tego, że zrobię mu przećwikę (cofanie się, odstawianie zadu tak, że później ma zakwasy w nogach i następnego dnia wolniej mi się cofa oraz wrócenie do miejsca wyrwania by udowodnić mu, że nie ma tam nic strasznego i że nie można się wyrywać) jak następnego dnia koń owszem odrywa się od trawy jak macham karotem, później kłusuje do mnie, ale czuję, że jest to takie "jak zakłusuję to dostanę marchewkę". Nie ma w tym takiego entuzjazmu, nie czuję, że koń naprawdę do mnie biegnie, że odwracam się patrzę w inną strone i ani się obejrzę, a koń już do mnie idzie, a później kroczek do tyłu i koń będąc jeszcze daleko zakłusowuje z taką fajną energią, zakłusowuje z impulsem. Tego wszystkiego znowu nie ma, a on znów mnie sprawdza z wszystkich sił. Mogę chyba tylko dziękować, że nie jest agresywny, bo chyba tylko to jest gorsze od tego co on robi. :/ Sprawdza mnie, a ja już nie mam siły wytrzymywać kolejne jego chumory i "walczyć" o powrót to tych dobrych chumorów.
We wtorek jak już nie wytrzymałam i się na niego wkurzyłam to go odstawiłam na pastwisko i wzięłam Brysię. A on jak go puściłam majtnął głową i odbiegł. Ten dzień przegrałam, ale nie miałam już siły walczyć. Muszę odpoczać. Muszę skupić się na innych problemach. Takich drobnych cudnych problemach, nie związanych z wyrywaniem się - mini problemach z Brysią. Tak łatwym koniem w porównaniu z Wiedźminem. Niby młodszy koń, większy, ale chyba oprócz tego, że taka jest z natury to ma spore znaczenie to, że jest u nas od małego, u naturalowców, którzy chociaż trochę znają się na końskim i starają się zrozumieć jej końskie sygnały. W każdym razie wzięłam ją na spacer i..jakie to jest miłe i inteligentne stworzenie, nie sprawdzające co sekundę, a jak już to co to jest za sprawdzanie. Takie delikatne próby - a może podjem trawkę bez twojej zgody? A może lekko na ciebię wejdę? Jaki "problem" rozwiązywałyśmy? Nawet nie wiem czy to można problemem nazwać. Otóż Brysi się zapomniało, że jest coś takiego jak chodzenie za człowiekiem. Próbowałam kilka sposobów mi znanych i najlepiej zadziałał jeden z łatwiejszych, a mianowicie gdy tylko zaczynała wyłazić zza moich pleców to lekka podpowiedź karotem nie idź tu, później lakkie machanie karotem a następnie zatrzymanie i wycofanie konia do miejsca gdzie koń ma stać w danym momencie. Brysiątko na początku nie mogła zkumać, ale w pewnym momencie dostałam żuja i od tamtego czasu grzecznie szła tam gdzie ją ustawiłam. Ewentualnie jak cosik jej się zapominało to wystawienie karota i już znikała za moimi plecami. Jedyne gdzie jej troszkę pozwałałam wyprzedzać to na takich zejściach w dół, gdzie ewidentnie brakowało rozlatującemu się i takiemu nieposkładanemu (bo Brysia takie wrażenei sprawia) Brysiątkowi równowagi. Wierzę, że w końcu Brysiek się nauczy jakoś panować nad tym ciałem, ale narazie jest młoda, nieposkładana i niech sobie to ćwiczy sama na spokojnie, nie pamiętając dodatakowo, żeby mnie nie rozdeptać. :P
W kazdym razie jakie mam plany? Zobaczymy..narazie w miarę możliwości będę brać Brysieńke, odpocznę trochę od dużych problemów, a konkretnie to właściwie od jednego problemu giganta i zajmę się Brysiowymi małymi problemkami. Ja odpocznę, Wiesław też i mam nadzieję, że w końcu zacznie mu się nudzić na pastwisku i będzie chciał wrócić do zabaw z bardziej "optymistycznym" podejściem i większą chęcia. Jak nie, to podejrzewam, że sama w pewnym momencie dojdę do wniosku, że już odpoczęłam i wracam do tego problemu giganta, jakże nieproporcjonalnego problemu do rozmiarów mego małego konia. Nic to. Mam nadzieję, że się ułoży.

A na razie z powodu mojego "obrażenia" sie na Wieśka wklejam zdjęcia Brysi w derce. Wiesława derkowego wrzucę jak już do niego powrócę i znów bedę czerpać taką radość z każdego spotkania jak jakiś czas temu.




PS: jest to post, który napisałam już wcześniej, a teraz dopiero wklejam, bo nie miałam czasu.

niedziela, 9 listopada 2008

Znów leniuchowanie

Dzisiaj, ponieważ dopiero co wyzdrowiałam (miałam lekkie przeziębienie z gorączką około 37,5 i katarem), pojechałam do stajni na krótko, bo mama mi na dłużej nie pozwoliła.
Poszłam na pastwisko i obróciłam się do mamy przodem, nie patrząc na mojego konia. Jak już na niego spojrzałam do mnie człapał. ;) Zrobiłam dwa kroczki do tyłu, a on ruszył pięknie kłusem. Trzeba przyznać, że najładniej dzisiaj przyszedł z całej trójki. ;) Rude podejrzewam, że poprostu sprawdzało na ile może sobie poleniuchować i zlać moją mame, a Brysia chyba zauważyła, że mama standardowo nie ma karota - większego argumentu. Jak ja przyszłam to jakoś chętniej zakłusowała.
Później wzięłyśmy je do stajni, najpierw Campi i Miśka, a potem jeszcze Brysieńke, dałyśmy im witaminki, odprowadziłam rudzielca i poszłyśmy na chwile na trawkę z Wiesławem i Brysią. Na trawce byłyśmy może z 10 minut, odprowadziłyśmy je i pojechałyśmy do domu.
Szkoda, że nie było czasu dzisiaj nawet na osiodłanie mojego wierzchowca. Heh..a on miał taki dobry humor. :/ No nic, jutro jedziemy obowiązkowo i mam nadzieję, że konisko będzie miało taki sam dobry humor. ;)

PS: tak się zastanawiałyśmy czy Ruda przypadkiem nie poznaje samochodu Kasi, bo jak wzięłyśmy go zamiast mamowego to cały czas się gapiła na niego, a poźniej od razu przywędrowała do nas.

I zdjęcie jak Brysia kłusuje do nas - jedyne zdjęcie jakie zrobiłam

poniedziałek, 3 listopada 2008

Huculska grzywka od góry! ;)

Tak wczoraj był udany dzień. W sobotę nie byłam w stajni, bo trza było odwiedzić wszystkie cmentarze itd., ale w niedziele byłyśmy długo. ;) Poszłyśmy na pastwisko i Brysia razem z Wiedźminem zaczęły zmierzać w naszą stronę. Mój koń huculski nie dość, że ruszył do mnie bez majtnięcia karotem w jego stronę, to jeszcze jak tylko zrobiłam dwa kroczki do tyłu zachęcając go do przyspieszenia, od razu zakłusował takim fajnym, żwawym kłusikiem. Dostał jabłko w nagrodę i poszliśmy do stajni. Ponieważ Ruda nie miała takiego świetnego dnia jak moje koniszcze to Kasia postanowiła, że mi pomoże (potrzyma linę) przy..wsiadaniu. ;) Wyczyściłam tego brudasa, został osiodłany (popręg już bez żadnych zarzutów) i na trawce budowaliśmy schemacik - oderwanie od trawy, podpięcie popręgu, zawiśniecie (na początku) lub wsiąście (później), zejście, popręg, trawa. Mój koń się bardzo dzielnie spisał. Miał tylko minę: "no ja nie wiem..", ale myślę, że kilka razy powtórzymy zabieg i przekona się, że to nie takie złe jak mu się wydaje. Jeśli chodzi o moje wrażenia - jak śmiesznie jakoś tak się patrzy na niego z góry. Niby właziłam nie raz na pieniek obok niego, jak się pasł patrzyłam z perspektywy "odgórnej", ale jakoś tak mimo wszystko wydaje mi się, że tak jakoś dziwnie wygląda od góry. Hehe..gęsta huculska grzywka od góry. ;D
Następnie w planach było odstawienie mojego kunia na pastwisko, żeby sobie to dobrze przemyślał i oprócz tego miałam służyć jako pomocnik przy Rudej. Odstawiłam go na pastwisko, poszłam na trawkę do Mamy i Kasi. Patrzę, a tu Wiedźminowaty siedzi przy płocie i on chce do nas!! Później jak szłyśmy na spacerek to szedł cały czas przy płocie, a jak zniknęliśmy za zakrętem to słychać było huculskie rżenie. ;) Już się nie raz zdarzało, że zostawał bez reszty swojego wewnętrznego stadka (Brysi i Rudej) w stadzie ogólnym i nie miał nic przeciwko, stąd też moja radość. Najwyraźniej spodobało mu się i było mu nadal za mało. Na spacerku było fajnie. Chwilami prowadziłam Rudzielca podczas gdy Kasia siedziała na niej (Rude się bardzo fajnie spisało), chwilami prowadziłam Brysieńke, która fajnie przełączyła się na mój tryb jak ją przejęłam od Mamy. ;D Mama się starała i nawet jak jej naprawiłam jej konia (żeby się ładnie zatrzymywała, ruszała, cofała itd.) to nawet udało się jej tego nie zepsuć. W dodatku zawiązała poprawnie węzełek przy kantarze, co sprawia jej wielkie trudności - ciągle coś jej się miesza.
Po powrocie znów wzięłam mojego kunia, bo trzeba było dać im witaminki.

PS: specjalnie nie piszę Wiesława lub Wieśka, bo w niedzielę mój koń dążył do tego, żeby zostać wreszcie Wiedźminem ;P

A teraz zdjęcia:
koń osiodłany

A tu Brysieńka nieosiodłana, ale za to zaczapkowana. Z moją Mamą, jej dumną właścicielką ;)

Wsiadamyyy (jak widać koń jest pokrępowany, na dwóch uwiązach i te sprawy ;))
PS: wiem jestem bez kasku, ale jakoś tak o tym zapomniałam :P


I siedzimy ;) Jak widać cały czas z niepewną miną (koń ma niepewną minę ;])

Tu niestety obcięte zdjęcie, ale mama ma dar do obcinania zdjęć :P

I zsiadamy..bardzo dynamicznie

A tu niezgodnie z przepisami BHP stoimy za zadem konia

I ze spacerku, z wielką Brytanią- sprawdzamy czy hamulce działają

leśny spacerek

ruszamy panienko, koniec jedzenia

walczymy ze strachami związanymi z zostawaniem z tyłu