czwartek, 13 listopada 2008

;(

Porażka. Chyba przeżywamy oboje kryzys z Wiesławem. ;( On dlatego, że ostatnio nauczył się zlewać szarpnięcia liną jak chce się wyrwać, a ja dlatego, że mnie to załamuje. A pierwszy raz jak mi się wyrwał mimo szarpnięcia był spowodowany ogromnym jego stresem. Mam teraz jakis taki żal do Karity, mam wrażenie, że gdyby ona wtedy nie przeleciała dzikim cwałem koło nas to wszystko było by dobrze. Nie wiem jak on to robi, zawsze mi się wydawało, że jak koń zrobi coś w wielkim stresie to sobie tego tak dobrze nie utrwali. Ba! Żeby on sobie to tylko "utrwalił", a on wnioskując na tym co mu się udało zaczął kombinować, że jak w stresie mu się udało to czemu nie zrobić tego testując swojego ludzia? Ludzia, który już ma po dziurki w nosie tego wyrywania się. A byłam już taka szczęśliwa - za każdym razem gdy chciał się wyrwać kilka ruchów, kilka upewnień konia i odpuszczał nawet prawie zupełnie. Koń był bardzo zadowolony, na pastwisku leciał do mnie jak głupi i w dodatku mniej rzeczy go przerażało, był bardziej pewny siebie, potrafił bardziej zaufać swojemu alfie - człowiekowi. Ech..wtedy widziałam ten gigantyczny postęp, a teraz? Mam wrażenie, że cofnęliśmy się do etapu po przeprowadzkowego - znaczy czerwca, czyli około 5 miesięcy pracy w plecy. Mam już go serdecznie dość, muszę odpocząć. Czemu ja sobie takiego trudnego konia wybrałam? Jak już Kasia powiedziała: najtrudniejszego konia z całej naszej trójki. Fakt dzięki temu nauczyłam się dużo, ale czemu muszę się uczyć dużo od razu jak nie umiem jeszcze nic? Pierwszy koń i taki trudny koń. Wiem, pewnie z tego wyjdziemy, ale kiedy? Będę szczęśliwa jak dojdziemy do etapu przed Karitowego za pół roku. Będę bardzo szczęśliwa.. Teraz muszę się przygotować znów na popalone ręce i uczucie beznadziejności podczas pobytu w stajni. Bo tak się czuję za każdym razem jak on mi sie wyrywa. Co mi z tego, że zrobię mu przećwikę (cofanie się, odstawianie zadu tak, że później ma zakwasy w nogach i następnego dnia wolniej mi się cofa oraz wrócenie do miejsca wyrwania by udowodnić mu, że nie ma tam nic strasznego i że nie można się wyrywać) jak następnego dnia koń owszem odrywa się od trawy jak macham karotem, później kłusuje do mnie, ale czuję, że jest to takie "jak zakłusuję to dostanę marchewkę". Nie ma w tym takiego entuzjazmu, nie czuję, że koń naprawdę do mnie biegnie, że odwracam się patrzę w inną strone i ani się obejrzę, a koń już do mnie idzie, a później kroczek do tyłu i koń będąc jeszcze daleko zakłusowuje z taką fajną energią, zakłusowuje z impulsem. Tego wszystkiego znowu nie ma, a on znów mnie sprawdza z wszystkich sił. Mogę chyba tylko dziękować, że nie jest agresywny, bo chyba tylko to jest gorsze od tego co on robi. :/ Sprawdza mnie, a ja już nie mam siły wytrzymywać kolejne jego chumory i "walczyć" o powrót to tych dobrych chumorów.
We wtorek jak już nie wytrzymałam i się na niego wkurzyłam to go odstawiłam na pastwisko i wzięłam Brysię. A on jak go puściłam majtnął głową i odbiegł. Ten dzień przegrałam, ale nie miałam już siły walczyć. Muszę odpoczać. Muszę skupić się na innych problemach. Takich drobnych cudnych problemach, nie związanych z wyrywaniem się - mini problemach z Brysią. Tak łatwym koniem w porównaniu z Wiedźminem. Niby młodszy koń, większy, ale chyba oprócz tego, że taka jest z natury to ma spore znaczenie to, że jest u nas od małego, u naturalowców, którzy chociaż trochę znają się na końskim i starają się zrozumieć jej końskie sygnały. W każdym razie wzięłam ją na spacer i..jakie to jest miłe i inteligentne stworzenie, nie sprawdzające co sekundę, a jak już to co to jest za sprawdzanie. Takie delikatne próby - a może podjem trawkę bez twojej zgody? A może lekko na ciebię wejdę? Jaki "problem" rozwiązywałyśmy? Nawet nie wiem czy to można problemem nazwać. Otóż Brysi się zapomniało, że jest coś takiego jak chodzenie za człowiekiem. Próbowałam kilka sposobów mi znanych i najlepiej zadziałał jeden z łatwiejszych, a mianowicie gdy tylko zaczynała wyłazić zza moich pleców to lekka podpowiedź karotem nie idź tu, później lakkie machanie karotem a następnie zatrzymanie i wycofanie konia do miejsca gdzie koń ma stać w danym momencie. Brysiątko na początku nie mogła zkumać, ale w pewnym momencie dostałam żuja i od tamtego czasu grzecznie szła tam gdzie ją ustawiłam. Ewentualnie jak cosik jej się zapominało to wystawienie karota i już znikała za moimi plecami. Jedyne gdzie jej troszkę pozwałałam wyprzedzać to na takich zejściach w dół, gdzie ewidentnie brakowało rozlatującemu się i takiemu nieposkładanemu (bo Brysia takie wrażenei sprawia) Brysiątkowi równowagi. Wierzę, że w końcu Brysiek się nauczy jakoś panować nad tym ciałem, ale narazie jest młoda, nieposkładana i niech sobie to ćwiczy sama na spokojnie, nie pamiętając dodatakowo, żeby mnie nie rozdeptać. :P
W kazdym razie jakie mam plany? Zobaczymy..narazie w miarę możliwości będę brać Brysieńke, odpocznę trochę od dużych problemów, a konkretnie to właściwie od jednego problemu giganta i zajmę się Brysiowymi małymi problemkami. Ja odpocznę, Wiesław też i mam nadzieję, że w końcu zacznie mu się nudzić na pastwisku i będzie chciał wrócić do zabaw z bardziej "optymistycznym" podejściem i większą chęcia. Jak nie, to podejrzewam, że sama w pewnym momencie dojdę do wniosku, że już odpoczęłam i wracam do tego problemu giganta, jakże nieproporcjonalnego problemu do rozmiarów mego małego konia. Nic to. Mam nadzieję, że się ułoży.

A na razie z powodu mojego "obrażenia" sie na Wieśka wklejam zdjęcia Brysi w derce. Wiesława derkowego wrzucę jak już do niego powrócę i znów bedę czerpać taką radość z każdego spotkania jak jakiś czas temu.




PS: jest to post, który napisałam już wcześniej, a teraz dopiero wklejam, bo nie miałam czasu.

Brak komentarzy: