poniedziałek, 3 listopada 2008

Huculska grzywka od góry! ;)

Tak wczoraj był udany dzień. W sobotę nie byłam w stajni, bo trza było odwiedzić wszystkie cmentarze itd., ale w niedziele byłyśmy długo. ;) Poszłyśmy na pastwisko i Brysia razem z Wiedźminem zaczęły zmierzać w naszą stronę. Mój koń huculski nie dość, że ruszył do mnie bez majtnięcia karotem w jego stronę, to jeszcze jak tylko zrobiłam dwa kroczki do tyłu zachęcając go do przyspieszenia, od razu zakłusował takim fajnym, żwawym kłusikiem. Dostał jabłko w nagrodę i poszliśmy do stajni. Ponieważ Ruda nie miała takiego świetnego dnia jak moje koniszcze to Kasia postanowiła, że mi pomoże (potrzyma linę) przy..wsiadaniu. ;) Wyczyściłam tego brudasa, został osiodłany (popręg już bez żadnych zarzutów) i na trawce budowaliśmy schemacik - oderwanie od trawy, podpięcie popręgu, zawiśniecie (na początku) lub wsiąście (później), zejście, popręg, trawa. Mój koń się bardzo dzielnie spisał. Miał tylko minę: "no ja nie wiem..", ale myślę, że kilka razy powtórzymy zabieg i przekona się, że to nie takie złe jak mu się wydaje. Jeśli chodzi o moje wrażenia - jak śmiesznie jakoś tak się patrzy na niego z góry. Niby właziłam nie raz na pieniek obok niego, jak się pasł patrzyłam z perspektywy "odgórnej", ale jakoś tak mimo wszystko wydaje mi się, że tak jakoś dziwnie wygląda od góry. Hehe..gęsta huculska grzywka od góry. ;D
Następnie w planach było odstawienie mojego kunia na pastwisko, żeby sobie to dobrze przemyślał i oprócz tego miałam służyć jako pomocnik przy Rudej. Odstawiłam go na pastwisko, poszłam na trawkę do Mamy i Kasi. Patrzę, a tu Wiedźminowaty siedzi przy płocie i on chce do nas!! Później jak szłyśmy na spacerek to szedł cały czas przy płocie, a jak zniknęliśmy za zakrętem to słychać było huculskie rżenie. ;) Już się nie raz zdarzało, że zostawał bez reszty swojego wewnętrznego stadka (Brysi i Rudej) w stadzie ogólnym i nie miał nic przeciwko, stąd też moja radość. Najwyraźniej spodobało mu się i było mu nadal za mało. Na spacerku było fajnie. Chwilami prowadziłam Rudzielca podczas gdy Kasia siedziała na niej (Rude się bardzo fajnie spisało), chwilami prowadziłam Brysieńke, która fajnie przełączyła się na mój tryb jak ją przejęłam od Mamy. ;D Mama się starała i nawet jak jej naprawiłam jej konia (żeby się ładnie zatrzymywała, ruszała, cofała itd.) to nawet udało się jej tego nie zepsuć. W dodatku zawiązała poprawnie węzełek przy kantarze, co sprawia jej wielkie trudności - ciągle coś jej się miesza.
Po powrocie znów wzięłam mojego kunia, bo trzeba było dać im witaminki.

PS: specjalnie nie piszę Wiesława lub Wieśka, bo w niedzielę mój koń dążył do tego, żeby zostać wreszcie Wiedźminem ;P

A teraz zdjęcia:
koń osiodłany

A tu Brysieńka nieosiodłana, ale za to zaczapkowana. Z moją Mamą, jej dumną właścicielką ;)

Wsiadamyyy (jak widać koń jest pokrępowany, na dwóch uwiązach i te sprawy ;))
PS: wiem jestem bez kasku, ale jakoś tak o tym zapomniałam :P


I siedzimy ;) Jak widać cały czas z niepewną miną (koń ma niepewną minę ;])

Tu niestety obcięte zdjęcie, ale mama ma dar do obcinania zdjęć :P

I zsiadamy..bardzo dynamicznie

A tu niezgodnie z przepisami BHP stoimy za zadem konia

I ze spacerku, z wielką Brytanią- sprawdzamy czy hamulce działają

leśny spacerek

ruszamy panienko, koniec jedzenia

walczymy ze strachami związanymi z zostawaniem z tyłu

Brak komentarzy: