poniedziałek, 29 grudnia 2008

a teraz górka.. ;D

Jeszcze do ostatnich czasów - siostra mi przypomniała, że nie napisałam co zrobił Wiedźmin ostatnio. A mianowicie stwierdził, że jak za przybiegnięcie dostaje się marchewki to przybiegł, po czym odbiegł i przybiegł jeszcze raz oczekując kolejnej marchewy. :P Zrobił to już drugi raz. Pierwszy raz był dawno temu i nie dostał nagrody, bo w końcu nie chcę, żeby koń mi takie rzeczy robił, ale sam fakt, że znowu spróbował, bo a nóż zadziała...hehe tylko on jest w stanie coś takiego wymyślić. :P

Ech..Wiesław. On i te jego gigant górki i dołki. :P Teraz jesteśmy na górce i jest superowo. Dawno tak nie było, ale po kolei..
Sobota - wyraźnie koniowi się ostatnia sesja podobała. Przybiegł z daleka i chętnie. Oczywiście za przybiegnięcie dostał marchewkę. ;D Czekali na nas już Ania z Bilonem i Mateusz z El Amigo, więc szybko się pozbieraliśmy i poszliśmy na spacer. Wiedźmin był jak na siebie bardzo spokojny. Co prawda dwa razy się spłoszył, ale było to tylko podskoczenie w miejscu.
Niedziela - tym razem było więcej czasu. Wzięłyśmy paszczury na chwile na trawkę. Tam poćwiczyłam z Brysieńką okrążanie (short range) w lewo (przypomniałyśmy sobie i od razu jej wyszło) oraz pierwszy raz w prawo. Brysia nie miała problemu z nieskumaniem. Od razu poszła, nie zatrzymywała się tylko tak trochę bardziej niepewnie. Skończyłam na 8 kroczkach. Stwierdziłam, że trzeba utrwalić jej dobrze, że wszystko dobrze robi i dać jej dużo czasu. Po chwili poszłyśmy do stajni, gdzie dałyśmy paszczurom witaminki i pobawiłam się chwile z paszczami obydwóch koniuchów, z Wiesławem pobawiłam się z psikaczem, a po sprowadzeniu reszty koni poszłyśmy na spacerek. Ogólne wrażenia - dawno tak luźnego spokojnego konia nie miałam. I tak współpracującego. Było cudownie. Całą drogę Wiedźmin szedł z głową opuszczoną tak, że chwilami z tyłu nie było widać uszu i był niezwykle spokojny. Nawet bardziej niż Brysia w niektórych momentach. Nawet nad jeziorem był myślący i starał się zapanować nad swoim strachem. Po przecofaniu pomiędzy drzewami dostałam wielkiego żuja, a przy jeziorze starał się bardzo nie bać potwornego zmarzniętego jeziora. ;D
Ogólnie co tu mówić: był dołek, teraz jest górka. Mam nadzieję, że ta górka potrwa jak najdłużej. Wyrywania się już dawno tfu, tfu odpukać nie było..nic tylko trzymać kciuki, żeby przy następnym dołku nie powróciło. A następnym razem w planach mamy wsiadanie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Tak więc optymistycznie z Wiedźminem wchodzimy w nowy rok. ;D

wtorek, 23 grudnia 2008

;D

Ech. Dawno już nie pisałam. Tak w skrócie: jeśli chodzi o Wiedźmina to jest lepiej. Przynajmniej na razie. Kilka razy miał ochotę się wyrwać, ale mu nie wyszło. :P Szarpnięcie zadziałało. Co prawda mam wrażenie, że jakby tak naprawdę chciał to by mu wyszło i żadne szarpnięcia by nic nie dawały, ale..no właśnie trzeba myśleć optymistycznie. ;) W między czasie były ciekawe zabawy z circling - wreszcie koń dał rade przejść ponad kółeczko bez zatrzymania się u mnie, a kłopot polegał na tym, że to ja popełniałam błąd. Obejrzałam stare płytki kursowo-dwójkowe i od razu wiedziałam co mam robić. Wcześniej po prostu nie zwracałam uwagi na to, że on pytał czy może przyjść. Ja nie odpowiadałam na to pytanie, więc sam sobie na nie odpowiadał. Tak więc magicznie gdy wysłałam Wiesława i zapytał nabrałam energii, wzrok teściowej i koń stwierdził: "Acha. Nie mogę. Oki, nie ma sprawy, idę dalej". Poza tym były ciekawe sesje z różnymi strachami - w tą niedziele była plandeka i pomarańczowe wiaderko na NIEZNANYM jeszcze terenie. Podejrzewam, że na znanym terenie nie zrobiło by to takiego na nim wrażenia, ale przynajmniej mieliśmy fajną sesje. ;) Wróciliśmy dokładnie jak po raz pierwszy koń mi opuścił głowę, zaczął rzuć, rozluźnił się. To na temat Wiedźminowatego.
A Brysia? Heh - co to za cudowny koń. Jeszcze niedawno pokazałam jej short range circling game w lewo. Na początku zatrzymywała się co 1-2 kroczki, a teraz? Elegancko rozumie i robi już bez problemu 1,5-2 kółeczka. Tak więc mam plan - następnym razem będzie w drugą stronę, a jak to skuma to będziemy się brać za long range. Jakoś nie wiem czemu mam wrażenie, że w drugą stronę szybciej skuma, więc powinno puść migiem. Dodatkowo zaczęłam w boksie robić jej friendly z paszczą, bo zauważyłam, że podrywa głowę jak mama jej za nią łapie. Okazało się po pierwszej sesji, że mi już nie podrywa, a mamie? pewnie. No cóż, na to nic nie poradzę. W każdym razie ostatnio skończyłam na przestaniu memłania przy wkładaniu LECIUTKO paluchów do paszczy.

poniedziałek, 1 grudnia 2008

Sobotnia Brysia i niedzielny Lubań ;)

W ten weekend było bardzo fajnie. W Sobotę byłyśmy u nas w stajni, więc wzięłyśmy konie, żeby je nakarmić, a następnie Wiesława puściłam (jakoś nie chciało mi się tego dnia z nim użerać), a wzięłam na chwilkę od mamy Brysie. Brysia miała lekcje short range circling game już drugą, ale podczas pierwszej była myślami przy koniach, które chodziły pod lasem i nie sądziłam, że cokolwiek do niej dotrze. A jednak - Brysia mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła. Ogólnie Brysiątko wszystko rozumiało od początku tylko nie to, że trzeba chodzić zanim człowiek nie powie, żeby przestała. Tak podczas pierwszej sesji reagowała na samo wskazanie kierunku, ewentualnie lekkie popukiwanie, ale zatrzymywała się po dwóch, góra trzech krokach. Tamtą sesje skończyłam na wielce radosnych czterech krokach i szybko ją przywołałam zanim się sama zatrzymała. Tym razem jakoś ktoś mi chyba oczarował Brysie. Spodziewałam się powtórki z rozrywki, a tu Brysiek elegancko łazi i skończyłam na około siedmiu, ośmiu krokach. Następnym razem planuję doczekać do kółeczka, a może i więcej? ;) Zobaczymy jak będzie. W każdym razie Kasia powiedziała mi, że z Rudą miała tak samo. Mimo że ta nie myślała o tym co się powinno zrobić to następnym razem było dużo lepiej. hmmm..how interesting Wiedźmin tak nie ma. Jak "odlatuje myślami" to tak jakby nie miał tej "lekcji". Kwestia charakteru czy wałach/klacz?...

W niedzielę zostałyśmy zaproszone z Kasią do Lubania, do Akademii Przygoda, gdzie byłyśmy na kursie L1..e..kilka lat temu. Kasia była z koniem, ja jako słuchacz, mama też jako słuchacz..mniejsza o to. Dostałyśmy dwa kunie - ja Kaszmira, Kasia Epizoda. Kaszmir - siwy wielkości Brysi lewopókulowy introwertyk, mocno "wytykający język". Epizod duuużyyy kary, zresztą nie o nim będę opowiadać. ;) Ogólnie z ziemi - koń calutki czas żuł. Miał trochę do przemyślenia. Cóż, pod tym względem Wiedźmin mnie dużo nauczył. Z ziemi nie brakowało mi ani przez chwile pewności siebie, nie miałam problemów. Problem się zaczął gdy wsiadłam. Tu mnie jeszcze Wiedźmin nie zdążył nauczyć niczego, więc łatwo nie było. Chwilami brakowało mi strzał w kołczanie, chwilami pewności siebie. Zdawałam sobie sprawę, że dawno nie jeździłam, dobrze się w siodle nie trzymam, a nie znałam dobrze tego konia i nie wiedziałam dokąd mógłby się posunąć. Ogólnie nie był to lekki koń. Prawie zawsze musiałam przy skręcaniu napinać linę, no właśnie a przy ruszaniu? Doszłam raz do czwartej fazy i dostałam takie fajtnięcie leciutkie zadkiem (Kasia mówiła, że zad uniósł się jakieś kilkanaście centymetrów). Następnym razem ruszył mi na uśmiech czterema policzkami i jakoś przeszedł przez kałuże, która była niby "straszna". Zatrzymywanie działało bardzo ładnie na wypuszczenie powietrza, ale zgięcie boczne to już nie - kręcionko było zawsze jak już oddało się twardą główkę. ;) Ogólnie wywołało to we mnie troszkę pozytywnych przemyśleń na temat tego ile jednak zrobiłam z Wiesławem,jaki on jest leciutki i sterowny, ale i stwierdziłam, że trzeba wreszcie wziąć się za jazdę, ale nie koniecznie psując mojego młodego konia. Czyli co? Znów dochodzę do wniosków, że trzeba gdzieś pojeździć najpierw pouczyć się na jakiś starszych już grzbietach, zostawić ten biedny wiedźminowy grzbiet w spokoju jeszcze przez jakiś czas. Chociaż trochę się doszkolić, żeby nie klepać młodziaka...

środa, 19 listopada 2008

;)

Bardziej pozytywnie. Dół minął, kto wie może wróci w weekend, a może nie, ale tymczasowo go nie ma. :P
Z tej okazji dorzucam zdjęcia Wiesława derkowego (derka miała być bordowa, ale wyszła fioletowa ;P. W fioletowej wygląda też ładnie tylko nie pasuje czerwony kantarek)

Wiem, Wiesław ma trochę za bardzo do tyłu założoną tą derkę, ale nie chciało już mi się poprawiać. :P Leniwa jestem.

W derce też potrafimy się cofać..;P

Z przodu

I od tyłu - tak koniu, wiem, że wszyscy ciebie tutaj chcą zjeść, a twoje stadko jest w stajni. W dodatku karzą ci tu stać i na pewno zza jakiegoś krzaka wyskoczy koniożerne COŚ. A teraz cofnij się tu, tu odstaw zad i zobacz, że jak do tej pory nic Cię nie zjadło to prawdopodobnie Cię nie zje w tym momencie. xD

czwartek, 13 listopada 2008

;(

Porażka. Chyba przeżywamy oboje kryzys z Wiesławem. ;( On dlatego, że ostatnio nauczył się zlewać szarpnięcia liną jak chce się wyrwać, a ja dlatego, że mnie to załamuje. A pierwszy raz jak mi się wyrwał mimo szarpnięcia był spowodowany ogromnym jego stresem. Mam teraz jakis taki żal do Karity, mam wrażenie, że gdyby ona wtedy nie przeleciała dzikim cwałem koło nas to wszystko było by dobrze. Nie wiem jak on to robi, zawsze mi się wydawało, że jak koń zrobi coś w wielkim stresie to sobie tego tak dobrze nie utrwali. Ba! Żeby on sobie to tylko "utrwalił", a on wnioskując na tym co mu się udało zaczął kombinować, że jak w stresie mu się udało to czemu nie zrobić tego testując swojego ludzia? Ludzia, który już ma po dziurki w nosie tego wyrywania się. A byłam już taka szczęśliwa - za każdym razem gdy chciał się wyrwać kilka ruchów, kilka upewnień konia i odpuszczał nawet prawie zupełnie. Koń był bardzo zadowolony, na pastwisku leciał do mnie jak głupi i w dodatku mniej rzeczy go przerażało, był bardziej pewny siebie, potrafił bardziej zaufać swojemu alfie - człowiekowi. Ech..wtedy widziałam ten gigantyczny postęp, a teraz? Mam wrażenie, że cofnęliśmy się do etapu po przeprowadzkowego - znaczy czerwca, czyli około 5 miesięcy pracy w plecy. Mam już go serdecznie dość, muszę odpocząć. Czemu ja sobie takiego trudnego konia wybrałam? Jak już Kasia powiedziała: najtrudniejszego konia z całej naszej trójki. Fakt dzięki temu nauczyłam się dużo, ale czemu muszę się uczyć dużo od razu jak nie umiem jeszcze nic? Pierwszy koń i taki trudny koń. Wiem, pewnie z tego wyjdziemy, ale kiedy? Będę szczęśliwa jak dojdziemy do etapu przed Karitowego za pół roku. Będę bardzo szczęśliwa.. Teraz muszę się przygotować znów na popalone ręce i uczucie beznadziejności podczas pobytu w stajni. Bo tak się czuję za każdym razem jak on mi sie wyrywa. Co mi z tego, że zrobię mu przećwikę (cofanie się, odstawianie zadu tak, że później ma zakwasy w nogach i następnego dnia wolniej mi się cofa oraz wrócenie do miejsca wyrwania by udowodnić mu, że nie ma tam nic strasznego i że nie można się wyrywać) jak następnego dnia koń owszem odrywa się od trawy jak macham karotem, później kłusuje do mnie, ale czuję, że jest to takie "jak zakłusuję to dostanę marchewkę". Nie ma w tym takiego entuzjazmu, nie czuję, że koń naprawdę do mnie biegnie, że odwracam się patrzę w inną strone i ani się obejrzę, a koń już do mnie idzie, a później kroczek do tyłu i koń będąc jeszcze daleko zakłusowuje z taką fajną energią, zakłusowuje z impulsem. Tego wszystkiego znowu nie ma, a on znów mnie sprawdza z wszystkich sił. Mogę chyba tylko dziękować, że nie jest agresywny, bo chyba tylko to jest gorsze od tego co on robi. :/ Sprawdza mnie, a ja już nie mam siły wytrzymywać kolejne jego chumory i "walczyć" o powrót to tych dobrych chumorów.
We wtorek jak już nie wytrzymałam i się na niego wkurzyłam to go odstawiłam na pastwisko i wzięłam Brysię. A on jak go puściłam majtnął głową i odbiegł. Ten dzień przegrałam, ale nie miałam już siły walczyć. Muszę odpoczać. Muszę skupić się na innych problemach. Takich drobnych cudnych problemach, nie związanych z wyrywaniem się - mini problemach z Brysią. Tak łatwym koniem w porównaniu z Wiedźminem. Niby młodszy koń, większy, ale chyba oprócz tego, że taka jest z natury to ma spore znaczenie to, że jest u nas od małego, u naturalowców, którzy chociaż trochę znają się na końskim i starają się zrozumieć jej końskie sygnały. W każdym razie wzięłam ją na spacer i..jakie to jest miłe i inteligentne stworzenie, nie sprawdzające co sekundę, a jak już to co to jest za sprawdzanie. Takie delikatne próby - a może podjem trawkę bez twojej zgody? A może lekko na ciebię wejdę? Jaki "problem" rozwiązywałyśmy? Nawet nie wiem czy to można problemem nazwać. Otóż Brysi się zapomniało, że jest coś takiego jak chodzenie za człowiekiem. Próbowałam kilka sposobów mi znanych i najlepiej zadziałał jeden z łatwiejszych, a mianowicie gdy tylko zaczynała wyłazić zza moich pleców to lekka podpowiedź karotem nie idź tu, później lakkie machanie karotem a następnie zatrzymanie i wycofanie konia do miejsca gdzie koń ma stać w danym momencie. Brysiątko na początku nie mogła zkumać, ale w pewnym momencie dostałam żuja i od tamtego czasu grzecznie szła tam gdzie ją ustawiłam. Ewentualnie jak cosik jej się zapominało to wystawienie karota i już znikała za moimi plecami. Jedyne gdzie jej troszkę pozwałałam wyprzedzać to na takich zejściach w dół, gdzie ewidentnie brakowało rozlatującemu się i takiemu nieposkładanemu (bo Brysia takie wrażenei sprawia) Brysiątkowi równowagi. Wierzę, że w końcu Brysiek się nauczy jakoś panować nad tym ciałem, ale narazie jest młoda, nieposkładana i niech sobie to ćwiczy sama na spokojnie, nie pamiętając dodatakowo, żeby mnie nie rozdeptać. :P
W kazdym razie jakie mam plany? Zobaczymy..narazie w miarę możliwości będę brać Brysieńke, odpocznę trochę od dużych problemów, a konkretnie to właściwie od jednego problemu giganta i zajmę się Brysiowymi małymi problemkami. Ja odpocznę, Wiesław też i mam nadzieję, że w końcu zacznie mu się nudzić na pastwisku i będzie chciał wrócić do zabaw z bardziej "optymistycznym" podejściem i większą chęcia. Jak nie, to podejrzewam, że sama w pewnym momencie dojdę do wniosku, że już odpoczęłam i wracam do tego problemu giganta, jakże nieproporcjonalnego problemu do rozmiarów mego małego konia. Nic to. Mam nadzieję, że się ułoży.

A na razie z powodu mojego "obrażenia" sie na Wieśka wklejam zdjęcia Brysi w derce. Wiesława derkowego wrzucę jak już do niego powrócę i znów bedę czerpać taką radość z każdego spotkania jak jakiś czas temu.




PS: jest to post, który napisałam już wcześniej, a teraz dopiero wklejam, bo nie miałam czasu.

niedziela, 9 listopada 2008

Znów leniuchowanie

Dzisiaj, ponieważ dopiero co wyzdrowiałam (miałam lekkie przeziębienie z gorączką około 37,5 i katarem), pojechałam do stajni na krótko, bo mama mi na dłużej nie pozwoliła.
Poszłam na pastwisko i obróciłam się do mamy przodem, nie patrząc na mojego konia. Jak już na niego spojrzałam do mnie człapał. ;) Zrobiłam dwa kroczki do tyłu, a on ruszył pięknie kłusem. Trzeba przyznać, że najładniej dzisiaj przyszedł z całej trójki. ;) Rude podejrzewam, że poprostu sprawdzało na ile może sobie poleniuchować i zlać moją mame, a Brysia chyba zauważyła, że mama standardowo nie ma karota - większego argumentu. Jak ja przyszłam to jakoś chętniej zakłusowała.
Później wzięłyśmy je do stajni, najpierw Campi i Miśka, a potem jeszcze Brysieńke, dałyśmy im witaminki, odprowadziłam rudzielca i poszłyśmy na chwile na trawkę z Wiesławem i Brysią. Na trawce byłyśmy może z 10 minut, odprowadziłyśmy je i pojechałyśmy do domu.
Szkoda, że nie było czasu dzisiaj nawet na osiodłanie mojego wierzchowca. Heh..a on miał taki dobry humor. :/ No nic, jutro jedziemy obowiązkowo i mam nadzieję, że konisko będzie miało taki sam dobry humor. ;)

PS: tak się zastanawiałyśmy czy Ruda przypadkiem nie poznaje samochodu Kasi, bo jak wzięłyśmy go zamiast mamowego to cały czas się gapiła na niego, a poźniej od razu przywędrowała do nas.

I zdjęcie jak Brysia kłusuje do nas - jedyne zdjęcie jakie zrobiłam

poniedziałek, 3 listopada 2008

Huculska grzywka od góry! ;)

Tak wczoraj był udany dzień. W sobotę nie byłam w stajni, bo trza było odwiedzić wszystkie cmentarze itd., ale w niedziele byłyśmy długo. ;) Poszłyśmy na pastwisko i Brysia razem z Wiedźminem zaczęły zmierzać w naszą stronę. Mój koń huculski nie dość, że ruszył do mnie bez majtnięcia karotem w jego stronę, to jeszcze jak tylko zrobiłam dwa kroczki do tyłu zachęcając go do przyspieszenia, od razu zakłusował takim fajnym, żwawym kłusikiem. Dostał jabłko w nagrodę i poszliśmy do stajni. Ponieważ Ruda nie miała takiego świetnego dnia jak moje koniszcze to Kasia postanowiła, że mi pomoże (potrzyma linę) przy..wsiadaniu. ;) Wyczyściłam tego brudasa, został osiodłany (popręg już bez żadnych zarzutów) i na trawce budowaliśmy schemacik - oderwanie od trawy, podpięcie popręgu, zawiśniecie (na początku) lub wsiąście (później), zejście, popręg, trawa. Mój koń się bardzo dzielnie spisał. Miał tylko minę: "no ja nie wiem..", ale myślę, że kilka razy powtórzymy zabieg i przekona się, że to nie takie złe jak mu się wydaje. Jeśli chodzi o moje wrażenia - jak śmiesznie jakoś tak się patrzy na niego z góry. Niby właziłam nie raz na pieniek obok niego, jak się pasł patrzyłam z perspektywy "odgórnej", ale jakoś tak mimo wszystko wydaje mi się, że tak jakoś dziwnie wygląda od góry. Hehe..gęsta huculska grzywka od góry. ;D
Następnie w planach było odstawienie mojego kunia na pastwisko, żeby sobie to dobrze przemyślał i oprócz tego miałam służyć jako pomocnik przy Rudej. Odstawiłam go na pastwisko, poszłam na trawkę do Mamy i Kasi. Patrzę, a tu Wiedźminowaty siedzi przy płocie i on chce do nas!! Później jak szłyśmy na spacerek to szedł cały czas przy płocie, a jak zniknęliśmy za zakrętem to słychać było huculskie rżenie. ;) Już się nie raz zdarzało, że zostawał bez reszty swojego wewnętrznego stadka (Brysi i Rudej) w stadzie ogólnym i nie miał nic przeciwko, stąd też moja radość. Najwyraźniej spodobało mu się i było mu nadal za mało. Na spacerku było fajnie. Chwilami prowadziłam Rudzielca podczas gdy Kasia siedziała na niej (Rude się bardzo fajnie spisało), chwilami prowadziłam Brysieńke, która fajnie przełączyła się na mój tryb jak ją przejęłam od Mamy. ;D Mama się starała i nawet jak jej naprawiłam jej konia (żeby się ładnie zatrzymywała, ruszała, cofała itd.) to nawet udało się jej tego nie zepsuć. W dodatku zawiązała poprawnie węzełek przy kantarze, co sprawia jej wielkie trudności - ciągle coś jej się miesza.
Po powrocie znów wzięłam mojego kunia, bo trzeba było dać im witaminki.

PS: specjalnie nie piszę Wiesława lub Wieśka, bo w niedzielę mój koń dążył do tego, żeby zostać wreszcie Wiedźminem ;P

A teraz zdjęcia:
koń osiodłany

A tu Brysieńka nieosiodłana, ale za to zaczapkowana. Z moją Mamą, jej dumną właścicielką ;)

Wsiadamyyy (jak widać koń jest pokrępowany, na dwóch uwiązach i te sprawy ;))
PS: wiem jestem bez kasku, ale jakoś tak o tym zapomniałam :P


I siedzimy ;) Jak widać cały czas z niepewną miną (koń ma niepewną minę ;])

Tu niestety obcięte zdjęcie, ale mama ma dar do obcinania zdjęć :P

I zsiadamy..bardzo dynamicznie

A tu niezgodnie z przepisami BHP stoimy za zadem konia

I ze spacerku, z wielką Brytanią- sprawdzamy czy hamulce działają

leśny spacerek

ruszamy panienko, koniec jedzenia

walczymy ze strachami związanymi z zostawaniem z tyłu

środa, 29 października 2008

Męczenie biednej, bezbronnej kałuży ;P

poniedziałek, 20 października 2008

Leniuchowanie sobotnio-niedzielowe ;)

W sobotę było trochę mniej leniuchowo, ale i tak było zdecydowanie za mało wymagająco. Jak zwykle wzięłyśmy paszcze do boksów na "witaminki" (jeżówkę i kerabol), po czym poszłyśmy tradycyjnie z nimi na trawkę. Na trawce kilka razy oderwałam Wiesława od trawy i poprosiłam o coś. Później na chwile na ujeżdżalnie, gdzie wprowadziłam nowa zabawę zainspirowana przez Klarę. Może opiszę jak to powinno wyglądać: koń stoi naprzeciwko Ciebie a tu zarzucasz linę za zad, po czym koń czując lekki nacisk na nogach powinien zacząć się obracać. Kopytny powinien zrobić całe koło czyli tym samym obrócić się z powrotem przodem do człowieka. My na ujeżdżalni jako, że nie mamy podstaw do tego ćwiczenia to uczyliśmy się ustępowania od nacisku na nogach. Wiesiek się nieźle tym zamyślił. I..tak w sobotę więcej nie robiłyśmy, ponieważ konie zaraz schodziły do boksów to wzięłyśmy koniszczaki do boksów na kolację i tam trochę czasu wolnego spędzonego z koniem - usiadłam sobie na sianku i gapiłam się jak moje zwierzątko wyjada sianko. Najbardziej mi się podobało jak w pewnym momencie stwierdził ze nie chce już jeść, poszedł się napić i ponieważ miał otwarte okienko boksu to podszedł do niego i poszedł spać (jak to on lubi) z głową w okienku. Tak może pół minuty posiedział z głową w tym okienku, a następnie spojrzał w moją stronę z miną: "hej! ty tu cały czas siedzisz? No to idę do Ciebie.." i przyszedł do mnie zjadł jeszcze kilka gryzów sianka i poszedł spać nade mną. To mi się bardzo podobało, bo zwykle nie lubi spać właśnie tak jak spał wtedy. W sobotę byłam zadowolona, ale miałam nadzieje, że w niedziele będzie czas coś więcej po wymagać od chłopaka, a tu..
Tak, w niedziele o 16 była impreza więc przyszłyśmy do stajni, wzięłyśmy konie do boksów na witaminki i na chwile na trawę. Tam powtórzenie ustępowania od nacisku na girach i odprowadzenie na pastwisko. Nie, niedziela mi się nie podobała. Wiem, że Wiesiek nie lubi takich nic nierobiących sesji. Później mniej chętnie do mnie przychodzi na pastwisku. Ech, no trudno..

A teraz trochę leniuchowych zdjątek:

w boksie mój huculski zadek ;D

na trawce

będziemy się składać

koń złożony

i wstajemy

a tak wyglądała Brysia jak wrzuciłyśmy je na pastwisko (stanowczo było jej za mało)

środa, 15 października 2008

Powracamy do siodła

Tym razem trochę bardziej skrótowo, bo nie pamiętam już dokładnie co robiliśmy. Cały tydzień miałam trochę nauki, porobiły mi się długi na forum PNH'owym i w innych miejscach i musiałam nadrobić. Na pewno w sobotę jak przyszłam to Sekwana na mój widok ruszyła do mnie galopem. To dobrze zapamiętałam, bo trudno takiego miłego akcentu nie zapamiętać. ;) Poza tym ściskanie się liną już nam tak fajnie wychodzi, że wracamy do siodłania. W sobotę byłyśmy na trawce i tylko osiodłałam Wiedźmina. Podciąganie popręgu - super. Zero ruszania się, udawania, że nie ma się uszu itd. ;) A Kasia pozwoliła mi na chwile wsiąść znów na Campi. Muszę powiedzieć, że rudzielec robi postępy jeśli chodzi o równowagę. Robi już dużo pewniejsze, nie "pływające" kroki i zasuwa jak dzika. Aż myślałam w pewnym momencie, że zrobi sama z siebie kilka kroczków kłusa. :P
Natomiast w niedziele poszłyśmy z paszczurami na spacerek. Też założyłam Wieśkowi siodło w ramach przyzwyczajania i poszłyśmy na działkę do wujków. Mimo że widziałam, że jest w stresiku to widziałam, że stara się powrócić do LB i był pod pełną kontrolą. Kasia mogła z Campi przed nami kłusować, a on nawet o tym nie pomyślał. Łypną tylko w moja stronę z mina: "Kłusujemy? Nie? Ech, no dobra niech cie będzie". Aż jak raz Kasia zakłusowała to zatrzymałam go, kilka kroków cofnięcia i dopiero ruszyliśmy stepem, zaraz przeszliśmy do kłusa i zatrzymaliśmy się jeszcze przed dobiegnięciem do Campi. Tak więc hamulce bardzo ładnie działają co mnie cieszy. ;)
Tym razem postaram się szybciej cosik napisać, żeby nie pozapominać. ;]

poniedziałek, 6 października 2008

Mniej luźna niedziela

W niedzielę przyjechałyśmy do stajni, po czym poszłyśmy po konie. I tu miłe zaskoczenie - Wiedźmin po jednym machnięciu karotem oderwał się od trawy i ruszył kłusem do mnie. Stanęłam sobie i czekam (a ja stałam na dole, więc Wiesiek musiał trochę zbiec w dół do mnie) i już jak dobiegał to patrze, a on się tak rozpędził, że dwa fule galopu zrobił i zatrzymał się zadowolony z siebie przede mną. Bez zastanowienia wyciągnęłam marchewkę i podrapałam go w nagrodę. Mam nadzieję, że mu się to utrwali. ;) Następnie wzięłyśmy paszczury na chwilę do boksów, wyczyściłam Wieśka i poszłyśmy na chwile na trawkę. Po krótkim popasiku Wiesiek razem z Rudą poszły w teren. :P Razem z nami rzecz jasna. Na początku były przerażone, ale byłam dumna z Wiesława. Szedł jako czołowy bardzo dzielnie. W końcu doszłyśmy do jeziora, gdzie było jeszcze bardziej przerażająco, bo wiał wiatr, droga z często przejeżdżającymi samochodami była powyżej nas (co sprzyjało klaustrofobicznym odczuciom naszych koni), a jezioro atakowało nos jak się je wąchało. :P Przy jeziorze Wiesiek też bardzo dobrze się spisał. Dopiero jak wracaliśmy próbował się wyrwać ( i mam wrażenie, nie wiem czemu, że było to lewopółkulowe), ale się mu nie udało i tu jestem dumna z siebie - pierwszy raz zahamowałam go, mimo że byłam na wysokości zadu (4, 5 strefa). Wróciliśmy już nawet z chwilkami kłusiku i było super. Później poszłyśmy na chwilę na trawkę, na lonżownik, żeby sprawdzić czy nie ma przypadkiem niczego w kopytach (nad jeziorem było trochę szkła z stąd dodatkowe obawy) i było już dużo emocji dla Wieśka na jeden dzień. Właśnie i tu popełniłam błąd. Powinnam dać mu już spokój, ewentualnie jakieś małe powtórki, a ja głupia poprosiłam go na ujeżdżalni o okrążanie. Ja byłam zmęczona, miałam mniejszy refleks niż rano, on był zmęczony i to wszystko doprowadziło do wyrwania się. Oczywiście powiedziałam mu wtedy, że tak się nie bawimy, ale jakoś tak mi się wydaję, że to moja wina, bo w końcu nie zauważyłam objawów zmęczenia. I tu mam motyw do zastanowienia. Co on takiego robił przed wyrwaniem się? W końcu musiał mnie jakoś ostrzegać, że jest męczony i ma dość. Campina np. wtedy się wyciera o człowieka albo rozpina rzepy na rękawach, a on? W zasadzie mam już go rok i zdaje się, że go już dobrze znam itd.,a z drugiej strony tak mało się znamy. Jak się tak zastanawiałam to jedyne, co mi przyszło na myśl to gryzienie karota - pamiętam, że Wiesiek obgryzał mi na ujeżdżalni karota, ale czy to to? Muszę następnym razem bardziej pozwracać na to uwagę. Kiedy obgryza karota, czy jest to na początku dnia czy pod koniec, co innego robi pod koniec trudnej sesji..jest motyw do zastanowienia. No nic, na razie czasu nie odwrócę. Mam nauczkę na przyszłość, że jak czuję, że którekolwiek z nas jest zmęczone to dać spokój, pójść na trawkę, odprowadzić an pastwisko i przestać męczyć mojego biednego, zmęczonego życiem zwierza. ;)

sobota, 4 października 2008

Luźna sobota ;)

Dzisiaj wzięłyśmy paszczaki i poszłyśmy od razu z nimi na trawkę. Wzięłam szczotki, wyczyściłam mojego zimowo-futerkowego zwierza na trawce (łącznie z podawniem nóżek, przy nóżkach musiałam oderwać go od trawy, bo jak jadł to mnie zlewał ;)). Poza tym popsikałam mu ranke potwornym psikadłem, którą wcześniej sobie zrobił, a teraz oderwał sobie strupa i powtórzyliśmy sobie chody boczne i kilka innych drobnych rzeczy. No i oczywiście poza tym kilka razy "ścisnęłam" go liną. Z tym już jest dużo lepiej. Chyba 4 razy go ściskałam najmocniej jak umiałam i tylko raz się ruszył - zrobił dwa kroki i się zatrzymał. Tak więc myśle, że za tydzień albo może i już jutro zakładamy siodło i ćwiczymy podpinanaie popręgu, a nie ściskanie liną. Później znowu pozytyw: coś co jeszcze jakiś miesiąc temu byłoby niemożliwe, a mianowicie wzięłam go do stajni samego, zostawiając przy tym i Brysie i Rudą na trawce, weszłam do siodlarni, grzebię w rzeczach i patrzę, a on zagląda sobie zdziwiony do siodlarni z wyrazem paszczy: "a to pomieszczenie to po co? jest tu coś fajnego?". Wzięłam to co chciałam i wróciliśmy sobie z wielkim spokojem do klaczy. Wiedźminowaty tylko łypał na mnie jak na głupią, bo niosłam tyle rzeczy, że się we wszytskim nie łapałam :P. No właśnie i jeszcze coś co zapomniałam napisać - Wiesiek dzisiaj do mnie chętnie przyszedł jak na niego, ostatnimi czasy. Na początku co prawda pasł się i łypał na mnie jak idę i go wołam, ale jak machnęłam karotem to automatycznie oderwał się od trawy i OD RAZU zaczął kłusować i do mnie przybiegł. To mi się podobało, nawet się nie zastanwiał nad tym czy iść czy biec. Od razu do mnie przybiegł! Heh, jestem zadowolona. Widzę jaki on się zrobił sterowny, jaki się zrobił bardziej zabawowy i odważny i chyba pierwszy raz od roku mam wrażenie, że faktycznie jakimś tam alfą jestem. Ma do mnie szacunek, lubi ze mną przebywać. Jeszcze tylko, żeby wyeliminować tą niechęć do siodła i jazdy. Jestem bardzo ciekawa jak będzie się nam od górnie pracować. ;D

wtorek, 30 września 2008

Obiecane zdjęcia

jeszcze przed siodłaniem:
przed siodłaniem
przed siodłaniem2
Z siodłem:
z siodlem2
z siodlem
Dopinanie popręgu (jak widać niezbyt ma szczęśliwą minę):
popręg
Tu już lepsza mina:
popręg2
PS: jestem w kasku, bo myślałam, że będe wsiadać, ale fochy i nie akceptacja popręgu sprawiła, że szybko kask zdjęłam ;)

poniedziałek, 29 września 2008

Siodłanie i chęć wyrwania się

Wczoraj wzięłyśmy konie z pastwiska po czym poszłam z Kasią na ujeżdżalnie, żeby pomóc jej przy wsiadaniu. Wiedźmin został na ten czas w boksie i byłam z niego dumna - stał grzecznie w boksie. Pierwszy raz nie walił w drzwi boksu przednią nogą ani nic, a jak przyszłam to jadł sianko. Weszłam do boksu a tu przywitała mnie mina: "o jesteś jak fajnie, teraz mnie zabierzesz, prawda?". Tak więc wzięłam go, wyprowadziłam ze stajni i poszliśmy na trawkę za stajnią. Trochę go popasłam z przerwami na oderwanie od trawy i poproszenie o coś (tak apropo chody boczne z prawej strony wychodzą mu dużo lepiej, a z lewej cały czas zdarza mu się, że coś mu się miesza, ale jest coraz lepiej). Następnie stwierdziłam z Kasią (która była z Rudą na trawie razem z nami), że zobaczymy jak z siodłaniem Wieśka (Wiedźmina). Wzięłyśmy podkładkę pod siodło i pożyczyłam siodło Rudej. Wieśkowi na początku to nie przeszkadzało. Pokazałam mu to siodło, zarzuciłam na niego, a on dopiero po chwili zaskoczył, że to siodło na nim leży. Zrobił minę: "o nieee!! A ja już myślałem, że wy jesteście inni niż wszyscy ludzie!" Po chwili przy dopinaniu popręgu okazało się, że Wiedźmin tego nie akceptuje (taa, a podobno był wstępnie zajeżdżony). Tak więc ćwiczenia: podpinamy popręg, jak Wiesiek staje, odpuszczamy. W końcu stwierdziłam, że z liną będzie wygodniej, więc zdjęłam siodło, już idę po Brysiową line, która leżała w trawie kawałek dalej i patrze a tu Wiesiek w szczura mi się zmienił i coś mu uszy wcięło. Stwierdziłam: "o nie! do Pani nie będziesz tulił uszu!" i cofanie, odstawianie zadu, nawet przodu, takie żeby się postarał i jak uszy szły do przodu to przerywałam. Zadziałało, odechciało mu się wściekać. Jednak stwierdziłam, ze to wstępne zajeżdżenie naprawdę musiało mu się nie podobać, jeśli wkurzył się aż tak przy sprawach siodłowych. A tak jak zdarzało mu się różne rzeczy robić tak w takim stopniu położonych uszu u niego nigdy nie widziałam. Skończył z tuleniem uszu to poszliśmy po linę po drodze kłusując, stając i cofając się sprawdzając cały czas czy uszy są na miejscu. Wzięłam line i zaczęłam robić ćwiczenia ze ściskaniem go. Skończyłam na tym, że dał się ścisnąć dwa razy pod rząd i się nie ruszył. Później jeszcze trochę pasienia i stwierdziłam, ze przypomnimy sobie okrążanie. Wzięłam się za zwiększenie ilości do kółka i trochę, bo po kółku zawsze się zatrzymywał. Na koniec przeszedł całe kółko, nie zatrzymał się, przeszedł jeszcze kawałek i go przywołałam. Później znów w nagrodę trochę pasienia. Po czym oderwałam go od trawy chcąc jeszcze raz przećwiczyć okrążanie. Zdarzyłam go cofnąć i zaczęły obok schodzić konie. Zwykle gdy schodziły konie był z Rudą, ale była jedna różnica i chyba to go nakręciło - zwykle jadł, a teraz był "oderwany" od trawy i lepiej widział i się skupiał na tym, że konie schodzą na kolacje. Na Rudą przestał zwracać uwagę, włączyła mu się myśl: wyrwać się, więc zaczęłam go cofać i odstawiać zad (standardowy zestaw na odlatującego Wieśka) wszystko ładnie działało, po chwili zaczął oglądać się i nie skupiał się na mnie, więc mu przypomniałam: "hej! jestem tu, skup się na mnie". W pewnym momencie myśl wyrwać się się zwiększyła, ale mu się nie udało. Pilnowałam, żeby chłopak był cały czas paszczą do mnie, a fala go skutecznie wryła w ziemie. Po chwili uspokoił się, był pod pełną kontrola, więc idziemy spokojnie do stajni, ale takim tempem jak ja chcę. Zatrzymałam się - grzecznie zatrzymał się ze mną, sprawdzenie czy cofa się równie chętnie jak idzie od przodu - jest ok. Kilka razy po drodze taki test i po chwili opuścił jeszcze swoją szlachetną (ostatnio kowal pomylił go z Brytanią i wymigiwał się, że Wiesiek ma szlachetną główkę ;)), huculską główkę i ze spokojem weszliśmy do stajni. Czyli ogólnie misja udana. ;)
Teraz ogólne przemyślenia: co do siodłania - mam nadzieję, że ten próg "nie lubię tego" jest niezbyt wysoki, bo na razie jak patrze na niego z dołu to wydaje mi się potwornie wysoki, ale nic..zobaczymy. Wiem, że to ich zajeżdżanie wstępne niby "naturalne" było zdecydowanie dla niego nie miłe, więc mam teraz kolejne wyzwanie przed sobą. A obawiam się, że przekonanie Wieśka do czegoś proste nie będzie.
Co do wyrywania się: mam wrażenie, że w tej chwili mogłabym nawet opanować Wieśka na pastwisku w momencie kiedy konie by schodziły, mogłoby to proste nie być, ale chyba następnym razem jak Kasia zostanie z Rudą to ja też zostanę. Jestem bardzo ciekawa czy dam sobie rade nawet w takim momencie. Jest jeden plus, najgorsze co Wiesiek może zrobić to właśnie wyrwać się. Nie odważył by się w tej chwili zrobić niczego innego. Mam wrażenie, że ostatnimi czasy zdobyłam u niego sporo szacunku. W każdym razie trzeba myśleć pozytywnie.

No i jestem ciekawa czy przez rok się wyrobimy i damy rade pojechać jesienią na kurs L2 u Danka z Wiedźminem i Campina. W każdym razie do roboty trzeba się wziąć, ale nic na siłę - nie uda się to trudno.

Wkrótce obiecuję wkleić zdjęcia z wczoraj. ;)

Historia

Właśnie rok temu przywiozłyśmy Wiedźmina do Gdańska. Na początku przyjemnie nie było. Przy jeżu potwornie napierał na nacisk, przy drivingu potwornie właził w presje. Jak nauczył się tego było chwilowo lepiej. Właśnie chwilowo, bo później wymyślił sobie, że na spacerach jak coś mu się nie podobało to było łypnięcie w stronę człowieka i wykop. Pierwszy raz zgłupiałam - przeraził mnie ten jego pomysł. Stwierdziłam: "może tylko raz tak mu się zdarzyło". Drugi raz przejęła go moja siostra. Jednak myślę, że był to brak szacunku do mnie, więc jak trzeci raz zobaczyłam jego kopytka od dołu to odwróciłam go tyłem do kierunku jazdy i musiał się spory kawał cofać podczas gdy inne konie szły normalnie. Na koniec jeszcze około 15 minut musiał stać, nie podchodzić do mnie, nie jeść itd. Miał wtedy żucia co nie miara. Stwierdził, że kopy w stronę człowieka się nie opłacają to spróbuje czego innego - wyrywania się. Była zima, miałam rękawiczki, lina się zmoczyła więc nie miałam szans go wtedy siłowo utrzymać. Podczas jednego spaceru spróbował kopnięcie w stronę człowieka, a jak to nie zadziałało to 3 razy z rzędu się wyrywał. Postanowiłyśmy, że trzeba zaprzestać chodzenia na spacery i pobawić się stacjonarnie. Pomogło. Wyrywanie się tak naprawdę całkowicie zniknęło i długo miałam konia, który wmiare współpracował, można było się z nim naprawdę fajnie bawić. W czerwcu tego roku przeprowadziłyśmy się do innej stajni i wtedy powróciło wyrywanie się. Byłam załamana. Wiedźmin potrafił się wyrwać nawet do kilka razy dziennie. Siłowo nawet największy facet by miał małą szanse go utrzymać, a poza tym to nie o to chodzi. To miał być koń z którym ja pracuje i jestem w stanie go opanować. Dodatkowo przez ten prawie rok szyja zrobiła mu się taka i tak przy wyrywaniu się ciągnął (mimo że miał halter), że się nawet śmiałyśmy, że mógłby na samej głowie ciągnąć bryczkę. Był czas kiedy próbowałyśmy join up - nie działało. W końcu doszłyśmy do wniosku, że trzeba na zamkniętej przestrzeni (lonżowniku) prowokować go do wyrywania się. Były wakacje, wiec może z 3, 4 razy poszłam z nim na lonżownik. Myślę, że to więcej mi dało niż jemu. Nauczyłam się jak go uspokajać bez dodatkowego problemu - wyrywania się. Oprócz tego pracowałam z nim na pastwisku. Któregoś razu uczyłam go chodów bocznych, więc on stwierdził, że wcale mu się nie podoba, że nie może jeść trawy, musi się skupić i  mimo że konie pasły się obok wyrwał się. Wtedy chyba po raz pierwszy się wkurzyłam. Stwierdziłam, że to jest na 100% lewopókulowe i pogoniłam go z tą dyndającą liną (wiedziałam, że sobie krzywdy nie zrobi, bo nauczył się przy wyrywaniu nie nadeptywać sobie na linę, a jak już nadeptywał to zdejmował nogę i biegł dalej). Jak już mu pozwoliłam przyjść to było bez cackania się chody boczne, przestawianie przodu, przy przestawianiu zadu i cofaniu naprawdę staranie się i po tamtej zmianie we mnie zauważyłam, że wyrywanie się powoli zmniejsza się. Do tego Wiedźmin chętniej do mnie przychodził na pastwisko.