poniedziałek, 29 września 2008

Historia

Właśnie rok temu przywiozłyśmy Wiedźmina do Gdańska. Na początku przyjemnie nie było. Przy jeżu potwornie napierał na nacisk, przy drivingu potwornie właził w presje. Jak nauczył się tego było chwilowo lepiej. Właśnie chwilowo, bo później wymyślił sobie, że na spacerach jak coś mu się nie podobało to było łypnięcie w stronę człowieka i wykop. Pierwszy raz zgłupiałam - przeraził mnie ten jego pomysł. Stwierdziłam: "może tylko raz tak mu się zdarzyło". Drugi raz przejęła go moja siostra. Jednak myślę, że był to brak szacunku do mnie, więc jak trzeci raz zobaczyłam jego kopytka od dołu to odwróciłam go tyłem do kierunku jazdy i musiał się spory kawał cofać podczas gdy inne konie szły normalnie. Na koniec jeszcze około 15 minut musiał stać, nie podchodzić do mnie, nie jeść itd. Miał wtedy żucia co nie miara. Stwierdził, że kopy w stronę człowieka się nie opłacają to spróbuje czego innego - wyrywania się. Była zima, miałam rękawiczki, lina się zmoczyła więc nie miałam szans go wtedy siłowo utrzymać. Podczas jednego spaceru spróbował kopnięcie w stronę człowieka, a jak to nie zadziałało to 3 razy z rzędu się wyrywał. Postanowiłyśmy, że trzeba zaprzestać chodzenia na spacery i pobawić się stacjonarnie. Pomogło. Wyrywanie się tak naprawdę całkowicie zniknęło i długo miałam konia, który wmiare współpracował, można było się z nim naprawdę fajnie bawić. W czerwcu tego roku przeprowadziłyśmy się do innej stajni i wtedy powróciło wyrywanie się. Byłam załamana. Wiedźmin potrafił się wyrwać nawet do kilka razy dziennie. Siłowo nawet największy facet by miał małą szanse go utrzymać, a poza tym to nie o to chodzi. To miał być koń z którym ja pracuje i jestem w stanie go opanować. Dodatkowo przez ten prawie rok szyja zrobiła mu się taka i tak przy wyrywaniu się ciągnął (mimo że miał halter), że się nawet śmiałyśmy, że mógłby na samej głowie ciągnąć bryczkę. Był czas kiedy próbowałyśmy join up - nie działało. W końcu doszłyśmy do wniosku, że trzeba na zamkniętej przestrzeni (lonżowniku) prowokować go do wyrywania się. Były wakacje, wiec może z 3, 4 razy poszłam z nim na lonżownik. Myślę, że to więcej mi dało niż jemu. Nauczyłam się jak go uspokajać bez dodatkowego problemu - wyrywania się. Oprócz tego pracowałam z nim na pastwisku. Któregoś razu uczyłam go chodów bocznych, więc on stwierdził, że wcale mu się nie podoba, że nie może jeść trawy, musi się skupić i  mimo że konie pasły się obok wyrwał się. Wtedy chyba po raz pierwszy się wkurzyłam. Stwierdziłam, że to jest na 100% lewopókulowe i pogoniłam go z tą dyndającą liną (wiedziałam, że sobie krzywdy nie zrobi, bo nauczył się przy wyrywaniu nie nadeptywać sobie na linę, a jak już nadeptywał to zdejmował nogę i biegł dalej). Jak już mu pozwoliłam przyjść to było bez cackania się chody boczne, przestawianie przodu, przy przestawianiu zadu i cofaniu naprawdę staranie się i po tamtej zmianie we mnie zauważyłam, że wyrywanie się powoli zmniejsza się. Do tego Wiedźmin chętniej do mnie przychodził na pastwisko.

1 komentarz:

Laduszka pisze...

Witam :)
Znalazłam Pani bloga o Wiedźminie, szukając w necie informacji o "wyrywaniu się" koni. Postanowiłam napisać, bo mam hucuła z identycznym problemem. Problem jest o tyle poważny, że cwaniak nauczył się tego myku i stosuje go nieustannie,więc nawet sprowadzenie go z pastwiska od klaczy jest prawie niemożliwe. Pracuję z nim metodami naturalnymi,więc z założenia jest to praca na linie, a nie tzw. "trzymanie za mordę", którego on był uczony przez całe swoje dotychczasowe życie (jest po pracy w rekreacji, skąd go kupiłam 3 miesiącetemu). Będę wdzięczna, jeśli podzieli się Pani ze mną swoimi doświadczeniami w rozwiązywaniu tego problemu. Z góry dziękuję, Irina.