środa, 29 października 2008

Męczenie biednej, bezbronnej kałuży ;P

poniedziałek, 20 października 2008

Leniuchowanie sobotnio-niedzielowe ;)

W sobotę było trochę mniej leniuchowo, ale i tak było zdecydowanie za mało wymagająco. Jak zwykle wzięłyśmy paszcze do boksów na "witaminki" (jeżówkę i kerabol), po czym poszłyśmy tradycyjnie z nimi na trawkę. Na trawce kilka razy oderwałam Wiesława od trawy i poprosiłam o coś. Później na chwile na ujeżdżalnie, gdzie wprowadziłam nowa zabawę zainspirowana przez Klarę. Może opiszę jak to powinno wyglądać: koń stoi naprzeciwko Ciebie a tu zarzucasz linę za zad, po czym koń czując lekki nacisk na nogach powinien zacząć się obracać. Kopytny powinien zrobić całe koło czyli tym samym obrócić się z powrotem przodem do człowieka. My na ujeżdżalni jako, że nie mamy podstaw do tego ćwiczenia to uczyliśmy się ustępowania od nacisku na nogach. Wiesiek się nieźle tym zamyślił. I..tak w sobotę więcej nie robiłyśmy, ponieważ konie zaraz schodziły do boksów to wzięłyśmy koniszczaki do boksów na kolację i tam trochę czasu wolnego spędzonego z koniem - usiadłam sobie na sianku i gapiłam się jak moje zwierzątko wyjada sianko. Najbardziej mi się podobało jak w pewnym momencie stwierdził ze nie chce już jeść, poszedł się napić i ponieważ miał otwarte okienko boksu to podszedł do niego i poszedł spać (jak to on lubi) z głową w okienku. Tak może pół minuty posiedział z głową w tym okienku, a następnie spojrzał w moją stronę z miną: "hej! ty tu cały czas siedzisz? No to idę do Ciebie.." i przyszedł do mnie zjadł jeszcze kilka gryzów sianka i poszedł spać nade mną. To mi się bardzo podobało, bo zwykle nie lubi spać właśnie tak jak spał wtedy. W sobotę byłam zadowolona, ale miałam nadzieje, że w niedziele będzie czas coś więcej po wymagać od chłopaka, a tu..
Tak, w niedziele o 16 była impreza więc przyszłyśmy do stajni, wzięłyśmy konie do boksów na witaminki i na chwile na trawę. Tam powtórzenie ustępowania od nacisku na girach i odprowadzenie na pastwisko. Nie, niedziela mi się nie podobała. Wiem, że Wiesiek nie lubi takich nic nierobiących sesji. Później mniej chętnie do mnie przychodzi na pastwisku. Ech, no trudno..

A teraz trochę leniuchowych zdjątek:

w boksie mój huculski zadek ;D

na trawce

będziemy się składać

koń złożony

i wstajemy

a tak wyglądała Brysia jak wrzuciłyśmy je na pastwisko (stanowczo było jej za mało)

środa, 15 października 2008

Powracamy do siodła

Tym razem trochę bardziej skrótowo, bo nie pamiętam już dokładnie co robiliśmy. Cały tydzień miałam trochę nauki, porobiły mi się długi na forum PNH'owym i w innych miejscach i musiałam nadrobić. Na pewno w sobotę jak przyszłam to Sekwana na mój widok ruszyła do mnie galopem. To dobrze zapamiętałam, bo trudno takiego miłego akcentu nie zapamiętać. ;) Poza tym ściskanie się liną już nam tak fajnie wychodzi, że wracamy do siodłania. W sobotę byłyśmy na trawce i tylko osiodłałam Wiedźmina. Podciąganie popręgu - super. Zero ruszania się, udawania, że nie ma się uszu itd. ;) A Kasia pozwoliła mi na chwile wsiąść znów na Campi. Muszę powiedzieć, że rudzielec robi postępy jeśli chodzi o równowagę. Robi już dużo pewniejsze, nie "pływające" kroki i zasuwa jak dzika. Aż myślałam w pewnym momencie, że zrobi sama z siebie kilka kroczków kłusa. :P
Natomiast w niedziele poszłyśmy z paszczurami na spacerek. Też założyłam Wieśkowi siodło w ramach przyzwyczajania i poszłyśmy na działkę do wujków. Mimo że widziałam, że jest w stresiku to widziałam, że stara się powrócić do LB i był pod pełną kontrolą. Kasia mogła z Campi przed nami kłusować, a on nawet o tym nie pomyślał. Łypną tylko w moja stronę z mina: "Kłusujemy? Nie? Ech, no dobra niech cie będzie". Aż jak raz Kasia zakłusowała to zatrzymałam go, kilka kroków cofnięcia i dopiero ruszyliśmy stepem, zaraz przeszliśmy do kłusa i zatrzymaliśmy się jeszcze przed dobiegnięciem do Campi. Tak więc hamulce bardzo ładnie działają co mnie cieszy. ;)
Tym razem postaram się szybciej cosik napisać, żeby nie pozapominać. ;]

poniedziałek, 6 października 2008

Mniej luźna niedziela

W niedzielę przyjechałyśmy do stajni, po czym poszłyśmy po konie. I tu miłe zaskoczenie - Wiedźmin po jednym machnięciu karotem oderwał się od trawy i ruszył kłusem do mnie. Stanęłam sobie i czekam (a ja stałam na dole, więc Wiesiek musiał trochę zbiec w dół do mnie) i już jak dobiegał to patrze, a on się tak rozpędził, że dwa fule galopu zrobił i zatrzymał się zadowolony z siebie przede mną. Bez zastanowienia wyciągnęłam marchewkę i podrapałam go w nagrodę. Mam nadzieję, że mu się to utrwali. ;) Następnie wzięłyśmy paszczury na chwilę do boksów, wyczyściłam Wieśka i poszłyśmy na chwile na trawkę. Po krótkim popasiku Wiesiek razem z Rudą poszły w teren. :P Razem z nami rzecz jasna. Na początku były przerażone, ale byłam dumna z Wiesława. Szedł jako czołowy bardzo dzielnie. W końcu doszłyśmy do jeziora, gdzie było jeszcze bardziej przerażająco, bo wiał wiatr, droga z często przejeżdżającymi samochodami była powyżej nas (co sprzyjało klaustrofobicznym odczuciom naszych koni), a jezioro atakowało nos jak się je wąchało. :P Przy jeziorze Wiesiek też bardzo dobrze się spisał. Dopiero jak wracaliśmy próbował się wyrwać ( i mam wrażenie, nie wiem czemu, że było to lewopółkulowe), ale się mu nie udało i tu jestem dumna z siebie - pierwszy raz zahamowałam go, mimo że byłam na wysokości zadu (4, 5 strefa). Wróciliśmy już nawet z chwilkami kłusiku i było super. Później poszłyśmy na chwilę na trawkę, na lonżownik, żeby sprawdzić czy nie ma przypadkiem niczego w kopytach (nad jeziorem było trochę szkła z stąd dodatkowe obawy) i było już dużo emocji dla Wieśka na jeden dzień. Właśnie i tu popełniłam błąd. Powinnam dać mu już spokój, ewentualnie jakieś małe powtórki, a ja głupia poprosiłam go na ujeżdżalni o okrążanie. Ja byłam zmęczona, miałam mniejszy refleks niż rano, on był zmęczony i to wszystko doprowadziło do wyrwania się. Oczywiście powiedziałam mu wtedy, że tak się nie bawimy, ale jakoś tak mi się wydaję, że to moja wina, bo w końcu nie zauważyłam objawów zmęczenia. I tu mam motyw do zastanowienia. Co on takiego robił przed wyrwaniem się? W końcu musiał mnie jakoś ostrzegać, że jest męczony i ma dość. Campina np. wtedy się wyciera o człowieka albo rozpina rzepy na rękawach, a on? W zasadzie mam już go rok i zdaje się, że go już dobrze znam itd.,a z drugiej strony tak mało się znamy. Jak się tak zastanawiałam to jedyne, co mi przyszło na myśl to gryzienie karota - pamiętam, że Wiesiek obgryzał mi na ujeżdżalni karota, ale czy to to? Muszę następnym razem bardziej pozwracać na to uwagę. Kiedy obgryza karota, czy jest to na początku dnia czy pod koniec, co innego robi pod koniec trudnej sesji..jest motyw do zastanowienia. No nic, na razie czasu nie odwrócę. Mam nauczkę na przyszłość, że jak czuję, że którekolwiek z nas jest zmęczone to dać spokój, pójść na trawkę, odprowadzić an pastwisko i przestać męczyć mojego biednego, zmęczonego życiem zwierza. ;)

sobota, 4 października 2008

Luźna sobota ;)

Dzisiaj wzięłyśmy paszczaki i poszłyśmy od razu z nimi na trawkę. Wzięłam szczotki, wyczyściłam mojego zimowo-futerkowego zwierza na trawce (łącznie z podawniem nóżek, przy nóżkach musiałam oderwać go od trawy, bo jak jadł to mnie zlewał ;)). Poza tym popsikałam mu ranke potwornym psikadłem, którą wcześniej sobie zrobił, a teraz oderwał sobie strupa i powtórzyliśmy sobie chody boczne i kilka innych drobnych rzeczy. No i oczywiście poza tym kilka razy "ścisnęłam" go liną. Z tym już jest dużo lepiej. Chyba 4 razy go ściskałam najmocniej jak umiałam i tylko raz się ruszył - zrobił dwa kroki i się zatrzymał. Tak więc myśle, że za tydzień albo może i już jutro zakładamy siodło i ćwiczymy podpinanaie popręgu, a nie ściskanie liną. Później znowu pozytyw: coś co jeszcze jakiś miesiąc temu byłoby niemożliwe, a mianowicie wzięłam go do stajni samego, zostawiając przy tym i Brysie i Rudą na trawce, weszłam do siodlarni, grzebię w rzeczach i patrzę, a on zagląda sobie zdziwiony do siodlarni z wyrazem paszczy: "a to pomieszczenie to po co? jest tu coś fajnego?". Wzięłam to co chciałam i wróciliśmy sobie z wielkim spokojem do klaczy. Wiedźminowaty tylko łypał na mnie jak na głupią, bo niosłam tyle rzeczy, że się we wszytskim nie łapałam :P. No właśnie i jeszcze coś co zapomniałam napisać - Wiesiek dzisiaj do mnie chętnie przyszedł jak na niego, ostatnimi czasy. Na początku co prawda pasł się i łypał na mnie jak idę i go wołam, ale jak machnęłam karotem to automatycznie oderwał się od trawy i OD RAZU zaczął kłusować i do mnie przybiegł. To mi się podobało, nawet się nie zastanwiał nad tym czy iść czy biec. Od razu do mnie przybiegł! Heh, jestem zadowolona. Widzę jaki on się zrobił sterowny, jaki się zrobił bardziej zabawowy i odważny i chyba pierwszy raz od roku mam wrażenie, że faktycznie jakimś tam alfą jestem. Ma do mnie szacunek, lubi ze mną przebywać. Jeszcze tylko, żeby wyeliminować tą niechęć do siodła i jazdy. Jestem bardzo ciekawa jak będzie się nam od górnie pracować. ;D