poniedziałek, 6 października 2008

Mniej luźna niedziela

W niedzielę przyjechałyśmy do stajni, po czym poszłyśmy po konie. I tu miłe zaskoczenie - Wiedźmin po jednym machnięciu karotem oderwał się od trawy i ruszył kłusem do mnie. Stanęłam sobie i czekam (a ja stałam na dole, więc Wiesiek musiał trochę zbiec w dół do mnie) i już jak dobiegał to patrze, a on się tak rozpędził, że dwa fule galopu zrobił i zatrzymał się zadowolony z siebie przede mną. Bez zastanowienia wyciągnęłam marchewkę i podrapałam go w nagrodę. Mam nadzieję, że mu się to utrwali. ;) Następnie wzięłyśmy paszczury na chwilę do boksów, wyczyściłam Wieśka i poszłyśmy na chwile na trawkę. Po krótkim popasiku Wiesiek razem z Rudą poszły w teren. :P Razem z nami rzecz jasna. Na początku były przerażone, ale byłam dumna z Wiesława. Szedł jako czołowy bardzo dzielnie. W końcu doszłyśmy do jeziora, gdzie było jeszcze bardziej przerażająco, bo wiał wiatr, droga z często przejeżdżającymi samochodami była powyżej nas (co sprzyjało klaustrofobicznym odczuciom naszych koni), a jezioro atakowało nos jak się je wąchało. :P Przy jeziorze Wiesiek też bardzo dobrze się spisał. Dopiero jak wracaliśmy próbował się wyrwać ( i mam wrażenie, nie wiem czemu, że było to lewopółkulowe), ale się mu nie udało i tu jestem dumna z siebie - pierwszy raz zahamowałam go, mimo że byłam na wysokości zadu (4, 5 strefa). Wróciliśmy już nawet z chwilkami kłusiku i było super. Później poszłyśmy na chwilę na trawkę, na lonżownik, żeby sprawdzić czy nie ma przypadkiem niczego w kopytach (nad jeziorem było trochę szkła z stąd dodatkowe obawy) i było już dużo emocji dla Wieśka na jeden dzień. Właśnie i tu popełniłam błąd. Powinnam dać mu już spokój, ewentualnie jakieś małe powtórki, a ja głupia poprosiłam go na ujeżdżalni o okrążanie. Ja byłam zmęczona, miałam mniejszy refleks niż rano, on był zmęczony i to wszystko doprowadziło do wyrwania się. Oczywiście powiedziałam mu wtedy, że tak się nie bawimy, ale jakoś tak mi się wydaję, że to moja wina, bo w końcu nie zauważyłam objawów zmęczenia. I tu mam motyw do zastanowienia. Co on takiego robił przed wyrwaniem się? W końcu musiał mnie jakoś ostrzegać, że jest męczony i ma dość. Campina np. wtedy się wyciera o człowieka albo rozpina rzepy na rękawach, a on? W zasadzie mam już go rok i zdaje się, że go już dobrze znam itd.,a z drugiej strony tak mało się znamy. Jak się tak zastanawiałam to jedyne, co mi przyszło na myśl to gryzienie karota - pamiętam, że Wiesiek obgryzał mi na ujeżdżalni karota, ale czy to to? Muszę następnym razem bardziej pozwracać na to uwagę. Kiedy obgryza karota, czy jest to na początku dnia czy pod koniec, co innego robi pod koniec trudnej sesji..jest motyw do zastanowienia. No nic, na razie czasu nie odwrócę. Mam nauczkę na przyszłość, że jak czuję, że którekolwiek z nas jest zmęczone to dać spokój, pójść na trawkę, odprowadzić an pastwisko i przestać męczyć mojego biednego, zmęczonego życiem zwierza. ;)

Brak komentarzy: