Ech. Dawno już nie pisałam. Tak w skrócie: jeśli chodzi o Wiedźmina to jest lepiej. Przynajmniej na razie. Kilka razy miał ochotę się wyrwać, ale mu nie wyszło. :P Szarpnięcie zadziałało. Co prawda mam wrażenie, że jakby tak naprawdę chciał to by mu wyszło i żadne szarpnięcia by nic nie dawały, ale..no właśnie trzeba myśleć optymistycznie. ;) W między czasie były ciekawe zabawy z circling - wreszcie koń dał rade przejść ponad kółeczko bez zatrzymania się u mnie, a kłopot polegał na tym, że to ja popełniałam błąd. Obejrzałam stare płytki kursowo-dwójkowe i od razu wiedziałam co mam robić. Wcześniej po prostu nie zwracałam uwagi na to, że on pytał czy może przyjść. Ja nie odpowiadałam na to pytanie, więc sam sobie na nie odpowiadał. Tak więc magicznie gdy wysłałam Wiesława i zapytał nabrałam energii, wzrok teściowej i koń stwierdził: "Acha. Nie mogę. Oki, nie ma sprawy, idę dalej". Poza tym były ciekawe sesje z różnymi strachami - w tą niedziele była plandeka i pomarańczowe wiaderko na NIEZNANYM jeszcze terenie. Podejrzewam, że na znanym terenie nie zrobiło by to takiego na nim wrażenia, ale przynajmniej mieliśmy fajną sesje. ;) Wróciliśmy dokładnie jak po raz pierwszy koń mi opuścił głowę, zaczął rzuć, rozluźnił się. To na temat Wiedźminowatego.
A Brysia? Heh - co to za cudowny koń. Jeszcze niedawno pokazałam jej short range circling game w lewo. Na początku zatrzymywała się co 1-2 kroczki, a teraz? Elegancko rozumie i robi już bez problemu 1,5-2 kółeczka. Tak więc mam plan - następnym razem będzie w drugą stronę, a jak to skuma to będziemy się brać za long range. Jakoś nie wiem czemu mam wrażenie, że w drugą stronę szybciej skuma, więc powinno puść migiem. Dodatkowo zaczęłam w boksie robić jej friendly z paszczą, bo zauważyłam, że podrywa głowę jak mama jej za nią łapie. Okazało się po pierwszej sesji, że mi już nie podrywa, a mamie? pewnie. No cóż, na to nic nie poradzę. W każdym razie ostatnio skończyłam na przestaniu memłania przy wkładaniu LECIUTKO paluchów do paszczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz