Jeszcze do ostatnich czasów - siostra mi przypomniała, że nie napisałam co zrobił Wiedźmin ostatnio. A mianowicie stwierdził, że jak za przybiegnięcie dostaje się marchewki to przybiegł, po czym odbiegł i przybiegł jeszcze raz oczekując kolejnej marchewy. :P Zrobił to już drugi raz. Pierwszy raz był dawno temu i nie dostał nagrody, bo w końcu nie chcę, żeby koń mi takie rzeczy robił, ale sam fakt, że znowu spróbował, bo a nóż zadziała...hehe tylko on jest w stanie coś takiego wymyślić. :P
Ech..Wiesław. On i te jego gigant górki i dołki. :P Teraz jesteśmy na górce i jest superowo. Dawno tak nie było, ale po kolei..
Sobota - wyraźnie koniowi się ostatnia sesja podobała. Przybiegł z daleka i chętnie. Oczywiście za przybiegnięcie dostał marchewkę. ;D Czekali na nas już Ania z Bilonem i Mateusz z El Amigo, więc szybko się pozbieraliśmy i poszliśmy na spacer. Wiedźmin był jak na siebie bardzo spokojny. Co prawda dwa razy się spłoszył, ale było to tylko podskoczenie w miejscu.
Niedziela - tym razem było więcej czasu. Wzięłyśmy paszczury na chwile na trawkę. Tam poćwiczyłam z Brysieńką okrążanie (short range) w lewo (przypomniałyśmy sobie i od razu jej wyszło) oraz pierwszy raz w prawo. Brysia nie miała problemu z nieskumaniem. Od razu poszła, nie zatrzymywała się tylko tak trochę bardziej niepewnie. Skończyłam na 8 kroczkach. Stwierdziłam, że trzeba utrwalić jej dobrze, że wszystko dobrze robi i dać jej dużo czasu. Po chwili poszłyśmy do stajni, gdzie dałyśmy paszczurom witaminki i pobawiłam się chwile z paszczami obydwóch koniuchów, z Wiesławem pobawiłam się z psikaczem, a po sprowadzeniu reszty koni poszłyśmy na spacerek. Ogólne wrażenia - dawno tak luźnego spokojnego konia nie miałam. I tak współpracującego. Było cudownie. Całą drogę Wiedźmin szedł z głową opuszczoną tak, że chwilami z tyłu nie było widać uszu i był niezwykle spokojny. Nawet bardziej niż Brysia w niektórych momentach. Nawet nad jeziorem był myślący i starał się zapanować nad swoim strachem. Po przecofaniu pomiędzy drzewami dostałam wielkiego żuja, a przy jeziorze starał się bardzo nie bać potwornego zmarzniętego jeziora. ;D
Ogólnie co tu mówić: był dołek, teraz jest górka. Mam nadzieję, że ta górka potrwa jak najdłużej. Wyrywania się już dawno tfu, tfu odpukać nie było..nic tylko trzymać kciuki, żeby przy następnym dołku nie powróciło. A następnym razem w planach mamy wsiadanie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Tak więc optymistycznie z Wiedźminem wchodzimy w nowy rok. ;D
poniedziałek, 29 grudnia 2008
wtorek, 23 grudnia 2008
;D
Ech. Dawno już nie pisałam. Tak w skrócie: jeśli chodzi o Wiedźmina to jest lepiej. Przynajmniej na razie. Kilka razy miał ochotę się wyrwać, ale mu nie wyszło. :P Szarpnięcie zadziałało. Co prawda mam wrażenie, że jakby tak naprawdę chciał to by mu wyszło i żadne szarpnięcia by nic nie dawały, ale..no właśnie trzeba myśleć optymistycznie. ;) W między czasie były ciekawe zabawy z circling - wreszcie koń dał rade przejść ponad kółeczko bez zatrzymania się u mnie, a kłopot polegał na tym, że to ja popełniałam błąd. Obejrzałam stare płytki kursowo-dwójkowe i od razu wiedziałam co mam robić. Wcześniej po prostu nie zwracałam uwagi na to, że on pytał czy może przyjść. Ja nie odpowiadałam na to pytanie, więc sam sobie na nie odpowiadał. Tak więc magicznie gdy wysłałam Wiesława i zapytał nabrałam energii, wzrok teściowej i koń stwierdził: "Acha. Nie mogę. Oki, nie ma sprawy, idę dalej". Poza tym były ciekawe sesje z różnymi strachami - w tą niedziele była plandeka i pomarańczowe wiaderko na NIEZNANYM jeszcze terenie. Podejrzewam, że na znanym terenie nie zrobiło by to takiego na nim wrażenia, ale przynajmniej mieliśmy fajną sesje. ;) Wróciliśmy dokładnie jak po raz pierwszy koń mi opuścił głowę, zaczął rzuć, rozluźnił się. To na temat Wiedźminowatego.
A Brysia? Heh - co to za cudowny koń. Jeszcze niedawno pokazałam jej short range circling game w lewo. Na początku zatrzymywała się co 1-2 kroczki, a teraz? Elegancko rozumie i robi już bez problemu 1,5-2 kółeczka. Tak więc mam plan - następnym razem będzie w drugą stronę, a jak to skuma to będziemy się brać za long range. Jakoś nie wiem czemu mam wrażenie, że w drugą stronę szybciej skuma, więc powinno puść migiem. Dodatkowo zaczęłam w boksie robić jej friendly z paszczą, bo zauważyłam, że podrywa głowę jak mama jej za nią łapie. Okazało się po pierwszej sesji, że mi już nie podrywa, a mamie? pewnie. No cóż, na to nic nie poradzę. W każdym razie ostatnio skończyłam na przestaniu memłania przy wkładaniu LECIUTKO paluchów do paszczy.
A Brysia? Heh - co to za cudowny koń. Jeszcze niedawno pokazałam jej short range circling game w lewo. Na początku zatrzymywała się co 1-2 kroczki, a teraz? Elegancko rozumie i robi już bez problemu 1,5-2 kółeczka. Tak więc mam plan - następnym razem będzie w drugą stronę, a jak to skuma to będziemy się brać za long range. Jakoś nie wiem czemu mam wrażenie, że w drugą stronę szybciej skuma, więc powinno puść migiem. Dodatkowo zaczęłam w boksie robić jej friendly z paszczą, bo zauważyłam, że podrywa głowę jak mama jej za nią łapie. Okazało się po pierwszej sesji, że mi już nie podrywa, a mamie? pewnie. No cóż, na to nic nie poradzę. W każdym razie ostatnio skończyłam na przestaniu memłania przy wkładaniu LECIUTKO paluchów do paszczy.
poniedziałek, 1 grudnia 2008
Sobotnia Brysia i niedzielny Lubań ;)
W ten weekend było bardzo fajnie. W Sobotę byłyśmy u nas w stajni, więc wzięłyśmy konie, żeby je nakarmić, a następnie Wiesława puściłam (jakoś nie chciało mi się tego dnia z nim użerać), a wzięłam na chwilkę od mamy Brysie. Brysia miała lekcje short range circling game już drugą, ale podczas pierwszej była myślami przy koniach, które chodziły pod lasem i nie sądziłam, że cokolwiek do niej dotrze. A jednak - Brysia mnie bardzo pozytywnie zaskoczyła. Ogólnie Brysiątko wszystko rozumiało od początku tylko nie to, że trzeba chodzić zanim człowiek nie powie, żeby przestała. Tak podczas pierwszej sesji reagowała na samo wskazanie kierunku, ewentualnie lekkie popukiwanie, ale zatrzymywała się po dwóch, góra trzech krokach. Tamtą sesje skończyłam na wielce radosnych czterech krokach i szybko ją przywołałam zanim się sama zatrzymała. Tym razem jakoś ktoś mi chyba oczarował Brysie. Spodziewałam się powtórki z rozrywki, a tu Brysiek elegancko łazi i skończyłam na około siedmiu, ośmiu krokach. Następnym razem planuję doczekać do kółeczka, a może i więcej? ;) Zobaczymy jak będzie. W każdym razie Kasia powiedziała mi, że z Rudą miała tak samo. Mimo że ta nie myślała o tym co się powinno zrobić to następnym razem było dużo lepiej. hmmm..how interesting Wiedźmin tak nie ma. Jak "odlatuje myślami" to tak jakby nie miał tej "lekcji". Kwestia charakteru czy wałach/klacz?...
W niedzielę zostałyśmy zaproszone z Kasią do Lubania, do Akademii Przygoda, gdzie byłyśmy na kursie L1..e..kilka lat temu. Kasia była z koniem, ja jako słuchacz, mama też jako słuchacz..mniejsza o to. Dostałyśmy dwa kunie - ja Kaszmira, Kasia Epizoda. Kaszmir - siwy wielkości Brysi lewopókulowy introwertyk, mocno "wytykający język". Epizod duuużyyy kary, zresztą nie o nim będę opowiadać. ;) Ogólnie z ziemi - koń calutki czas żuł. Miał trochę do przemyślenia. Cóż, pod tym względem Wiedźmin mnie dużo nauczył. Z ziemi nie brakowało mi ani przez chwile pewności siebie, nie miałam problemów. Problem się zaczął gdy wsiadłam. Tu mnie jeszcze Wiedźmin nie zdążył nauczyć niczego, więc łatwo nie było. Chwilami brakowało mi strzał w kołczanie, chwilami pewności siebie. Zdawałam sobie sprawę, że dawno nie jeździłam, dobrze się w siodle nie trzymam, a nie znałam dobrze tego konia i nie wiedziałam dokąd mógłby się posunąć. Ogólnie nie był to lekki koń. Prawie zawsze musiałam przy skręcaniu napinać linę, no właśnie a przy ruszaniu? Doszłam raz do czwartej fazy i dostałam takie fajtnięcie leciutkie zadkiem (Kasia mówiła, że zad uniósł się jakieś kilkanaście centymetrów). Następnym razem ruszył mi na uśmiech czterema policzkami i jakoś przeszedł przez kałuże, która była niby "straszna". Zatrzymywanie działało bardzo ładnie na wypuszczenie powietrza, ale zgięcie boczne to już nie - kręcionko było zawsze jak już oddało się twardą główkę. ;) Ogólnie wywołało to we mnie troszkę pozytywnych przemyśleń na temat tego ile jednak zrobiłam z Wiesławem,jaki on jest leciutki i sterowny, ale i stwierdziłam, że trzeba wreszcie wziąć się za jazdę, ale nie koniecznie psując mojego młodego konia. Czyli co? Znów dochodzę do wniosków, że trzeba gdzieś pojeździć najpierw pouczyć się na jakiś starszych już grzbietach, zostawić ten biedny wiedźminowy grzbiet w spokoju jeszcze przez jakiś czas. Chociaż trochę się doszkolić, żeby nie klepać młodziaka...
W niedzielę zostałyśmy zaproszone z Kasią do Lubania, do Akademii Przygoda, gdzie byłyśmy na kursie L1..e..kilka lat temu. Kasia była z koniem, ja jako słuchacz, mama też jako słuchacz..mniejsza o to. Dostałyśmy dwa kunie - ja Kaszmira, Kasia Epizoda. Kaszmir - siwy wielkości Brysi lewopókulowy introwertyk, mocno "wytykający język". Epizod duuużyyy kary, zresztą nie o nim będę opowiadać. ;) Ogólnie z ziemi - koń calutki czas żuł. Miał trochę do przemyślenia. Cóż, pod tym względem Wiedźmin mnie dużo nauczył. Z ziemi nie brakowało mi ani przez chwile pewności siebie, nie miałam problemów. Problem się zaczął gdy wsiadłam. Tu mnie jeszcze Wiedźmin nie zdążył nauczyć niczego, więc łatwo nie było. Chwilami brakowało mi strzał w kołczanie, chwilami pewności siebie. Zdawałam sobie sprawę, że dawno nie jeździłam, dobrze się w siodle nie trzymam, a nie znałam dobrze tego konia i nie wiedziałam dokąd mógłby się posunąć. Ogólnie nie był to lekki koń. Prawie zawsze musiałam przy skręcaniu napinać linę, no właśnie a przy ruszaniu? Doszłam raz do czwartej fazy i dostałam takie fajtnięcie leciutkie zadkiem (Kasia mówiła, że zad uniósł się jakieś kilkanaście centymetrów). Następnym razem ruszył mi na uśmiech czterema policzkami i jakoś przeszedł przez kałuże, która była niby "straszna". Zatrzymywanie działało bardzo ładnie na wypuszczenie powietrza, ale zgięcie boczne to już nie - kręcionko było zawsze jak już oddało się twardą główkę. ;) Ogólnie wywołało to we mnie troszkę pozytywnych przemyśleń na temat tego ile jednak zrobiłam z Wiesławem,jaki on jest leciutki i sterowny, ale i stwierdziłam, że trzeba wreszcie wziąć się za jazdę, ale nie koniecznie psując mojego młodego konia. Czyli co? Znów dochodzę do wniosków, że trzeba gdzieś pojeździć najpierw pouczyć się na jakiś starszych już grzbietach, zostawić ten biedny wiedźminowy grzbiet w spokoju jeszcze przez jakiś czas. Chociaż trochę się doszkolić, żeby nie klepać młodziaka...
Subskrybuj:
Posty (Atom)