Znowu długa przerwa, minęły wakacje, ale Wiesławowo dużo się nie zmieniło. Parę razy na niego wsiadłam na trawce, trochę popracowaliśmy, pierwszy raz w życiu na Wiesławie siedziało przez chwilę dziecko (nie wiedziałam, że kiedykolwiek wsadzę dziecko na NIEGO :)). Nic odkrywczego, trochę górek, trochę dołków, jak to zwykle bywa. Niestety jednym z powodów małej ilości pracy z moim huculastym był pomysł naszej kochanej Brytanii. Otóż, Bryś-taran jak to taran, musiał wleźć gdzieś gdzie nie trzeba. Tym razem jej celem było wystawienie prawej zadniej nogi po kopniak i sprawdzenie co się stanie. Lubi eksperymentować to nasze zwierzę. Całe szczęście, że mamy zwyczaj czyszczenia codziennie koniom kopyt, bo koń wrócił niekulawy, prawie wcale, trzeba było się mocno przyglądać, ale z nadpęciem szerszym niż pęcina i staw skokowy. Diagnoza - złamanie kości rysikowej w trzech miejscach. Moja pierwsza myśl - no pięknie, jak my ją teraz po tych przejściach z przyczepą wsadzimy do przyczepy i zawieziemy do kliniki na operacje? Trzy głębokie wdechy, wypożyczenie przyczepy i wzięcie na własne barki odpowiedzialności za nauczenie wsiadania do przyczepy tego konia, którego ostatnio cudem, na siłę wsadziliśmy w chyba ponad dwie godziny. Już sama nie wiem, nie liczyłam wtedy czasu.
Biorę konia na linę, carrot do ręki i idziemy walczyć.
Pierwsza sesja: koń nie chcący wejść dalej niż na trap i w dodatku od razu się wycofujący. No to przypomnienie z sesji z Kaliną - ćwiczymy nie nad tym, żeby koń wszedł daleko, tylko żeby nie wysiadał od razu czyli - proszę Cię koniu, wejdź tylko kawałek, ale się nie cofaj. Chcesz cofać? To pocofaj mocniej! Parę razy i koń mi się przestał odsadzać i zaczął reagować na lekki driving pójściem do przodu :).
Druga sesja: Krótka powtórka z wysiadamy dopiero jak człowiek pozwoli i prawie cały koń w środku. Nie wierzyłam wtedy, że przy odrobinie spokoju i po zwyczajnych zabawach na ziemi na tyle zmieni nam się relacja, że pójdzie tak szybko :).
Kolejne dwie, trzy sesje: Ćwiczenie mieszczenia się całościowo w przyczepie, karmienie wygłodniałego konia sianem właśnie w przyczepie (a że miała wtedy kolkę, to dostała głodówkę), w tym jedna sesja od razu w nocy i z ochraniaczami transportowymi (koń, który w życiu nie miał żadnych ochraniaczy!). W dniu transportu Brysieńka się nawet nie zawahała, transport miała bardzo spokojny, za co dziękujemy bardzo kierowcy :) i dzięki temu dojechała bezpiecznie do kliniki. Po dwóch tygodniach (5 września) wróciła z wielkim 20cm cięciem. Okazało się, że operacja była jeszcze trudniejsza, bo oprócz złamania w trzech miejscach było jeszcze pęknięcie pionowe kości. Wsiadła przy powrocie też bez zawahania, bez żadnego problemu, kochane zwierzę :). Teraz rehabilitacja, stanie w boksie, codzienne stępowe spacerki. Nie ma czasu na nic innego. Na szczęście kochany zwierz poszedł ze mną w teren nawet zupełnie w nocy, w potworny wiatr. Nic jej nie ruszało, cały czas szła z główka w dole, delikatna, spokojna, współpracująca. Koń ideał :).
Trzymajcie kciuki, żeby rehabilitacja się teraz udała, bo coś po zdjęciu opatrunku nie chce jej zejść opuchlizna. Będziemy próbować czymś z tym walczyć.
A teraz parę zdjęć :)
Bryś jeszcze przed kontuzją najwyrażniej jednak jej się nie podobało to wsiadanie na nią i dlatego postanowiła wybrać się w podróż do kliniki ;)
Bryś z dzieckiem - śmiesznie to wyglądało jak taki wielki koń grzecznie człapał i się cofał jak mały człowieczek tego chciał :)
Mój kiciuś w koszyczku :)
Mój kiciuś mi też dostarcza atrakcji - potwornie się wylizuje. Jeden wet olał totalnie sprawę i powiedział, że to nerwowe, inny wet mówi, że uczulenie. W związku z tym staję na głowie, piorę moją pościel w specjalnych, antyalergicznych orzeszkach, daję mu karmę dla uczuleniowców... i chyba muszę jeszcze raz podjechać do weta zrobić mu badania krwi pod kątem nerek.
No i mój kiciuś z naszym nowym nabytkiem - Wirusikiem, małym pół braciszkiem Krecika i Dresika. Kotobowość - LBE w 100%. Kocury go już czasami maja dosyć :P.
Tak wyglądał jak do nas trafił ;)
4 komentarze:
ładny Bryś..złamania się ciężko zrastają u koników..
a czemu właściwie konie mają taką słabą budowę, że kości się nie zrastają?
Czyli jedynym wyjściem wtedy trzymać podwieszonego na pasach, tylko wtedy odparzenia mogą się robić..no, zwierzaki kierują się instynktem, nie przewidują przyczyn i skutków..
Bo w sumie w naturze żyły tabuny koników, i nawzajem się ogrzewały, jak pingwiny, zmieniają się, raz jedne są na zewnątrz, raz wewnątrz skupiska..a jeden nie ma się do czego przytulić ;).."mój" ma teraz 1.5 roku, w tym tygodniu był kastrowany..
No właśnie ludzie teraz kierują się tylko zyskiem, i nie patrzą na uboczne rezultaty..konika trzeba stopniowo przyzwyczajać do noszenia na grzbiecie..a w którym roku można już zacząć jeździć?..ja dużo nie ważę, 60kg :)
Nad Soliną widziałem fajnego konika, też się tak pasł luzem na polanie pod lasem, jak mnie zobaczył to przybiegł uradowany, a z bliska się trochę speszył, bo myślał, że to właściciel :D
Właśnie kuć nie zamierzam, niech jak najwięcej chodzi..Saba też nigdy nie miała obcinanych pazurów, sama sobie ścierała..
Albo niektóre koty boją się nawet myszy :)..im dziwniejszy wygląd tym cenniejszy, a że pełno wad genetycznych i chorób z tego, to schodzi na drugi plan..weterynarze się z tego cieszą, mają więcej zajęcia i zarobku ;)..
Ja też mogłem więcej zrobić :(..i niby zachwalany wet i drogi, a nie przewidział, że może być nawrót padaczki, nic mi nie dał na to, też zlekceważył :(..a jak zanieśliśmy Sabę do samochodu i odjeżdżałem po zabiegach, miałem jeszcze się wrócić i spytać co robić jakby miała znów atak..i nie wróciłem :(
Trzymamy kciuki! :)
Prześlij komentarz