- Wiesław, wiesz co... - spytałam
- taak? - popatrzył na mnie z zaciekawieniem i uszkami postawionymi do przodu
- tak pomyślałam, że wiesz...my oboje w zasadzie nie lubimy okrążania i chyba trzeba by się tym wreszcie zająć na porządnie... - Misław stulił uszy i spojrzał obrażony
- ... - odpowiedział
- ale każda gra jest bez sensu jak nie sprawia przyjemności, prawda?
- no - baknął
- więc tak myślę, że można by ją wzbogacić o jakieś nagrody, tak troszeczkę, żeby...
- nagrody? znaczy SMAKOŁYKI?! - uszy od razu poleciały do przodu
- chyba tak..ale tak troszczkę!
- dobra, dobra...już kocham okrążanie!
...a potem było już tylko lepiej :). Najlepiej było jak Miś wpadł na pomyśł, żeby, już po zdjęciu liny, jak zaczęłam szukać długiej liny (która jest jeszcze biała, a leżała na śniegu), zacząć mnie okrążać. Tak, łaził wokół mnie co jakiś czas zmieniając przy tym kierunek i zasłaniając mi wizje na linę, której szukałam. Śnieg, śnieg, śnieg, zad, śnieg, śnieg, śnieg zad. :)
Co po za tym? Biedaczek się tak stęsknił za zabawami, że lina nie jest mi do niczego potrzebna, mam takie przyciąganie, że nie narzekam ;). Na przykład przechodziliśmy i biegaliśmy sobie dzisiaj na wolności przez gigantyczną kałużę na naszym pastwisku. Na poczatku był trochę niepewny, ale nie potrzebował liny by sie przekonać, a typowo dla siebie jak już się przekonał do wody, to już robił w niej wszystko o co tylko go poprosiłam. Bardzo sie przykleja, chętnie się bawi, wspaniale współpracuje, a czasem proponuje aż za dużo :).
Co Bryś? To samo oczywiście. Przykleja się i patrzy co robi Wiesław, jak się z nim bawię, po czym robi to samo i cała szczęśliwa podchodzi z miną: "popatrz, ja też zrobiłam!" :). W dodatku zachowuje się bardzo energicznie i stwierdzam, że to jest wreszcie koń, który czuje się dobrze i nie jest zarobaczony, nic jej nie boli. Najwyraźniej potrzebuje tego tak częstego odrobaczania.
Paszczaki są naprawdę cudowne :).
Co do spraw "fizycznych" - wet zalecił, żeby nie bawić się na twardym i miękkim, więc zostaje nam tylko pastwisko albo spacerki. W związku z tym trzeba zorganizować na pastwisko jakieś drągi, opony, beczki itp. rzeczy, bo brakuje jak się człowiek chce pobawić z koniem dręczycielem, który nie chce przestawać :).
No i wyjaśniam o co chodzi w temacie. Koleżanka - Ania od Orfika, który chodzi z naszymi na pastwisko, przygarnęła klaczkę, kasztankę, z chorymi trzeszczkami. Nie ma dla niej teraz zbytnio czasu, a ponieważ jest to introwertyk, to stwierdziłam, że chętnie się z nią pobawię czasem. Dzisiaj pierwsza sesja - w boksie, króciutka z ćwiczeniem głaskania po szyji. Ma z tym dość duży problem, od razu się odwraca zadem, tupię tylną nogą w miejscu i macha ogonem. To jest to co lubię robić :). Cierpliwie podejść, dużo spokoju, przybliżania i oddalania.
No i Kalinka (inaczej Kali - ładniejsze zdjęcia będą jak nie zapomnę wziąć aparatu do stajni):
Bryś - "zobaczcie jaka jestem śliczna" :)
..i Wiesław "a ja ładnie wyglądam jak tak trzymam główkę nad najwyższym dragiem?"
no i Sekwana z towarzystwem - bez kantara, bo wzięłam do prania (nie wytrzymałam i słusznie - trzy czarne miski były z niego)
od lewej: Stella (siostra od strony ojca), Sybeliusz, Sauron czy jak mu tam (tyle było wersji, że się pogubiłam), Sekwana i mama Sekwany - Saba
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz