W sobotę było bardzo ciekawie. Najpierw wzięłyśmy konie z pastwiska, po czym poszłyśmy do stajni. Tam postanowiłam wykonać pierwszy "test" dla mnie i dla Wieśka. Już ostatnio nie było problemów z tym, żeby podczas pasienia się, przerwać, pójść na chwilę do stajni i wrócić. Jednak jeszcze przed pójściem na trawkę nie próbowaliśmy. Wiesław bardzo dzielnie się spisał, widziałam, że najchętniej by poszedł za końmi na trawę. Kilka razy zarżał mi nad uchem, ogłuszając mnie przy tym, ale bez protestów poszedł ze mną do stajni, a później poszliśmy za stajnie na trawkę do Rudej i Brysi. Szłam od strony trawy specjalnie, bo ostatnio jak tak szłam to zauważyłam, że zawsze Wiesław zaczyna się na mnie pchać, że: "on już chce na trawę! i nie ma dyskusji!" Oczywiście jak to zauważyłam to stwierdziłam, że będę chodzić tą drogą w te i z powrotem, a jak będzie się na mnie pchał to będę go odsuwać i iść dalej. Poszłam na trawę dopiero jak dwie długości drogi przeszedł bez pchania się na ludzia. Tak też zrobiłam i tym razem, ale po drodze okazało się, że mamy potworna kałuże na drodze. Stwierdziłam, że jak Wiesław wykona jakiś lepszy kroczek w stronę kałuży i będzie się starał to pójdziemy na trawę i po chwili wrócimy do kałuży. Tego już było dla konia za wiele. Jak ja śmiem wymagać od niego, żeby się postarał? Postanowił, że on się zmywa i już. Zobaczyłam tylko tą charakterystyczną minkę przed wyrwaniem się, więc szarpnęłam, a on cwaniak przetrzymał szarpnięcie i sru!! poleciał na trawę. Poleciałam za nim po czym zrobiłam mu tyle cofania się, odstawiania zadka, że mam nadzieję, iż miał zakwasy ;P. Następnie, bez pozwolenia jedzenia trawy, wróciłam z nim do kałuży i postawiłam większe wymagania niż wcześniej sobie zakładałam. Tak, nie dałam chłopakowi spokoju dopóki nie przelazł (bez dotykania kopytami, bo była to mała kałuża) przez ta koniożerną wodę. Wtedy na krótko na trawę i znów męczymy kałuże. Stwierdziłam, że jak nie da rady z przejściem po kałuży jak robimy przeciskanie to cofniemy się do kałuży. I co się okazało? Pierwsze kilka razy zadek zbaczał, więc przybliżanie i oddalanie zafundowałam kuniastemu, a po chwili koniszcze postawiło jedno tylne kopytko w kałuży. how interesting! ;) myślałam, że mój koń tak jak wszystkie znane mi konie bardziej obawia się o tyły, a tu na odwrót (przynajmniej tak miał tym razem, ciekawa jestem czy to jakiś zbieg okoliczności czy on tak ma) przodami kopytne stworzenie nie chciało, nawet jak całkiem przecofywałam go to te przody jakoś tak po boku kałuży szły albo kombinowały, a tyły po kilku upewnieniach przybliżaniem i oddalaniem weszły bez problemu. Ogólnie bardzo mnie ucieszyło, że mogliśmy popracować z kałużą, bo Wiesław zwykle kałuże i błoto ma w głębokim powarzaniu. A tu? hmm..znalazła się kałuża - strach. Hurra!! ;) W sobotę więcej już nie robiłam, kałuża i to wszystko zajęło nam tyle czasu, że jak kończyliśmy z kałużą to się ciemno robiło. Tak więc sobota, mimo że z wyrwaniem się to baaardzo mi się podobała. Dużo se podyskutowaliśmy na temat przywództwa, szacunku itd. i było baaardzo dużo żucia i ziewania. ;) A w niedziele? hmm..przyjechałyśmy tuż przed sprowadzaniem więc zanim wzięłyśmy liny, karoty itd. to konie zaczęły schodzić. My już zdążyłyśmy paszczaki złapać na liny i konie przegalopowały sobie radośnie obok nas, a Wiedźmin jakoś wyjątkowo mało dyskutował (sobotnie męki nad kałuża zdecydowanie pomogły). Tak więc wzięłyśmy konie inną drogą do stajni i były szybciej niż inne konie. To spowodowało, że przy wejściu do stajni Wiesiek zaliczył dużego żuja. Później już tylko ćwiczenia boksowe, bo zaraz było ciemno, a w boksie też pracujemy teraz nad dwiema rzeczami:
1. Podnoszenie girek z jednej strony i już jest dużo lepiej, bo na początku uparcie podawał mi nie tą której kasztana trzymałam tylko tą przy której stałam, dlatego wymyśliłam tak: poproszę o nogę normalnie, a następnie przejdę na drugą stronę i poproszę znów o tą samą nogę. Podziałało. Teraz tyły już mu się praktycznie nie mylą, a przody trochę częściej, ale też już po chwili namysłu przypomina sobie jak to było i podaje tą którą trzeba.
2. Friendly z paszczą - smyranie z zewnątrz mamy już opracowane, a teraz pracujemy nad "wnętrznościami".
Ogólne podsumowanie weekendu - super, ale w przyszły weekend wreszcie chciałabym spróbować wsiąść. W końcu siodło już nam nie przeszkadza, to nic nas nie trzyma. A trzeba się wyrobić przecież z całym L1 do września 2009.
Właśnie i zapomniałam jeszcze o jednym. W sobotę byłyśmy odwiedzić konia znajomego. Przemiły, lewopólkulowy ekstrawertyk (przynajmniej na takiego wygląda na "pierwszy rzut oka"). Paszczaty, zabawowy i rozpieszczony jak cholera. :P Zdziwiony był bardzo jak zaczęłam sobie się kręcić, podskakiwać i inne rzeczy robić jak mnie próbował podskubywać. Trzymałam też chwilkę na trawce dwa inne konie. Wszystkie kapitalne, ale potwornie czołgowate i napierające. Jak je trzymałam to dopiero sobie uświadomiłam jak mój koń przez ten rok się zmienił. Te pierwsze zabawy, brak współpracy, pchanie się na człowieka, czołgowatość.
A tak na koniec jedyne zdjęcie jakie zrobiłam w sobotę u nas:
I zdjęcie zrobione na spacerku z czołgowymi końmi:
prawda, że mamy piękną jesień? ;)
1. Podnoszenie girek z jednej strony i już jest dużo lepiej, bo na początku uparcie podawał mi nie tą której kasztana trzymałam tylko tą przy której stałam, dlatego wymyśliłam tak: poproszę o nogę normalnie, a następnie przejdę na drugą stronę i poproszę znów o tą samą nogę. Podziałało. Teraz tyły już mu się praktycznie nie mylą, a przody trochę częściej, ale też już po chwili namysłu przypomina sobie jak to było i podaje tą którą trzeba.
2. Friendly z paszczą - smyranie z zewnątrz mamy już opracowane, a teraz pracujemy nad "wnętrznościami".
Ogólne podsumowanie weekendu - super, ale w przyszły weekend wreszcie chciałabym spróbować wsiąść. W końcu siodło już nam nie przeszkadza, to nic nas nie trzyma. A trzeba się wyrobić przecież z całym L1 do września 2009.
Właśnie i zapomniałam jeszcze o jednym. W sobotę byłyśmy odwiedzić konia znajomego. Przemiły, lewopólkulowy ekstrawertyk (przynajmniej na takiego wygląda na "pierwszy rzut oka"). Paszczaty, zabawowy i rozpieszczony jak cholera. :P Zdziwiony był bardzo jak zaczęłam sobie się kręcić, podskakiwać i inne rzeczy robić jak mnie próbował podskubywać. Trzymałam też chwilkę na trawce dwa inne konie. Wszystkie kapitalne, ale potwornie czołgowate i napierające. Jak je trzymałam to dopiero sobie uświadomiłam jak mój koń przez ten rok się zmienił. Te pierwsze zabawy, brak współpracy, pchanie się na człowieka, czołgowatość.
A tak na koniec jedyne zdjęcie jakie zrobiłam w sobotę u nas:
I zdjęcie zrobione na spacerku z czołgowymi końmi:
prawda, że mamy piękną jesień? ;)