Ciekawie było. Nawet bardzo. W sobotę poszłyśmy na spacerek z trzema paszczakami, bo klaczki chorowały i stały w boksach z tego powodu. Trza było je rozruszać przed wyjściem na pastwisko. Przez większość spacerku był luz. Wszystkie trzy szły sobie spokojnie, z luźnymi główkami. Najlepsze zaczęło się jak doszłyśmy do najlepszego zejścia do jeziorka. Trochę pasienia, ale trochę też męczenia konia. Tak więc proszę Wiedźmina o wejście do wody i nagle ni z tego ni z owego nie mam konia. Mama obok leży bez Brysi, Kasia już biegnie za końmi. Wiesław i jego inteligencja - był tak zaoferowany jeziorem, że jak zobaczył wyskakujący z tyłu za nim zza zakrętu rower to sru i go nie ma. To było błyskawiczne. No właśnie, bo jak Wiesław chciał się ulotnić, bo mu się tak podobało (lewa półkula) lub zaczynał się wkręcać i powoli coraz bardziej się wkręcał (prawa półkula) to byłam w stanie coś zrobić, ale teraz to był błyskawiczny przeskok w prawą półkule. Całe szczęście złapałyśmy konie zanim zdążyły wrócić szalonym galopem do stajni. Teraz było oczywiste - musimy wrócić, bo inaczej następnym razem tamtędy się nie będzie dało przejść. Poza tym to by był za krótki spacer. Ruszyliśmy do miejsca z potwornym rowerem, tam kilka gryzów trawki i powąchanie człowieka z rowerem, który tym razem już wracał. Wszystkie powąchały ten straszny rower z człowiekiem u góry i ruszyłyśmy dalej. Ruda i Brysia szły już tam drugi raz, ale Wiedźmin szedł pierwszy i naprawdę bardzo fajnie się uspokoił, nie ruszały go odgłosy cięcia drewna z lasu i bardzo ostrożnie szedł po potwornym lodzie. Czasem jak traciłam równowagę on się grzecznie zatrzymywał i czekał na mnie i naprawdę później się już zachowywał bardzo uprzejmie. Wróciłyśmy i je puściłyśmy. Wieśkowi się nie spieszyło. Najpierw chwilę postał jeszcze obok nas, a później wolnym stepem odszedł za stadkiem. Ponieważ chcemy pomóc jednej dziewczynce w stajni sprzedać jej konia (dłuższa historia) robiłam owej klaczy zdjęcia i patrzę kto du do mnie zmierza zauważając, że jeszcze sobie nie poszłam: ;)
Nawet za przyjście do mnie dostał marchewkę, bo wyraźnie pomyślał o kłusie - zrobił takie jakieś coś pomiędzy stępem, a kłusem, a wogóle go nie zapraszałam do kłusa. I tak sobie koło mnie stał:
Później było kowalowanie Wiedźmina i kolejne można powiedzieć odkrycie. Kasi próbował wyrywać nogi i był hmm..średnio posłuszny. Natomiast mi trzyma nóżki przepięknie (jedną lekko wyrywa, zawsze tą samą, więc się zastanawiałam czy coś go nie boli, ale obydwie przednie obmacałam, pooglądałam i jedyne co ma to malutką rankę trochę powyżej pęciny na tej nodze która wyrywa, poza tym nie kuleje ani nic), super mi dał sobie obmyć całe nogi wodą z węża, a jak Kasia podeszła z wiadrem to się zaczął cofać, mi pozwolił podejść i z wiadrem i umyć z węża. Jednak zmienił się do innych ludzi, koni, zabawek itd., ale najbardziej się zmienił w stosunku do mnie. Aż mi się miło zrobiło jak tak stał jak aniołek przy myciu nóżek z węża. A jeszcze pamiętam jak kiedyś zareagował jak zobaczył węża. To był jeden z większych strachów. Poza tym, że ma do mnie większe zaufanie to ma do mnie jednak większy szacunek. Znowu tylko wszystkie wieści dobre - nawet wyrwanie się tym razem było dobre, ale cóż mamy górkę, więc jest wszystko ok. ;)
No i w związku z tym wyrwaniem się dotarło do mnie, że pod siodłem pewnie będzie mu się zdarzać ponosić. No nie wiem - zobaczymy. No i jeszcze jedno - już Wieśkowi się dwa razy zdarzyło, raz po lodzie, raz po błocie, że się wywalił tak zupełnie - nóżkami do góry. Z tej okazji jakoś tak mniej mam ochotę na niego wsiadać. Jak się ma wywalać razem ze mną to ja dziękuję. Mam nadzieję, że pod jeźdźcem będzie bardziej uważał.
A miało być niskie, krępe, niewywrotne. Na razie jest niskie, krępe, wywrotne. :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz